środa, 23 września 2015

Michel Houellebecq "Uległość"



  Dwa dni temu przeczytałam tę książkę, ale wciąż próbuję sobie poukładać wszystko, co we mnie poruszyła. Krótko: rok 2022, wybory we Francji wygrywa Bractwo Muzułmańskie, któremu zależy głownie na dwóch obszarach władzy - polityce społecznej i szkolnictwie. Jak pisze autor:
"Wygrywa ta grupa ludności, która ma najwyższą rozrodczość i potrafi przekazywać swoje wartości."
Główny bohater to czterdziestoletni wykładowca literatury na uniwersytecie, nieprzeciętny cynik, samotnik z wyboru, ludzie go drażnią, a świat w zasadzie nudzi. Jest nie tylko ksenofobem, ale i seksistą:
"Będąc przede wszystkim kurą domową, idealna kobieta powinna w określonych godzinach umieć przeistoczyć się w dziwkę."
Oczywiście tak radykalna zmiana władzy niesie za sobą zmiany w jego świecie - traci pracę (wykładowcy muszą przejść na islam), kobiety zaczynają się inaczej ubierać, mężczyźni przekonują się do wielożeństwa. 
   Pewną trudność w odbiorze książki stanowił dla mnie na pewno prawie całkowity brak znajomości literatury francuskiej, do której jest wiele odwołań i niewielkie rozeznanie w filozofii. Ale zastanawiam się, jak cel miała ta książka. Przestraszyć?
Houellebecq pisze:
"Książka, którą lubimy to przede wszystkim taka, której autor budzi naszą sympatię, mamy ochotę ponownie się z nim spotkać, spędzać kolejne dni".
Otóż nie polubiłam autora, nie wiem, czy mam ochotę się z nim spotkać. Nie znaczy to, że żałuję tej lektury. Dzięki niej musiałam sobie pewne rzeczy poukładać, podoba mi się język tej powieści, ale jednocześnie boję się takiej islamofobicznej postawy. Książka ukazała się właśnie teraz, kiedy sprawa uchodźców stała się elementem walki politycznej, gdzie jedna strona podsyca obawy wobec uchodźców, a druga nie potrafi tych obaw wyciszyć, wytłumaczyć, że trzeba pomagać i mądrymi decyzjami tak zorganizować tej pomocy, aby była i dla nas bezpieczna.
   W mediach wiele osób przestrzega przed przyjmowaniem do Polski uciekinierów z krajów objętych wojną, krajów obcych nam kulturowo, bo trzeba bronić naszą kulturę chrześcijańską. Doszło do tego, że niektórzy prawicowi politycy głośno mówią, że papież się myli głosząc, że trzeba im pomagać. Młodzi ludzie powtarzają te same argumenty, a jednocześnie coraz więcej uczniów rezygnuje z nauki religii, nie chodzą do kościoła, a przede wszystkim nie żyją według Ewangelii. To jak mamy bronić tej kultury chrześcijańskiej?
    Mnie podobały się słowa jednego z księży, które powtórzył potem w wywiadzie Szymon Hołownia: "Są takie chwile, kiedy Pan Bóg mówi: sprawdzam".  Odpowiemy "Pas" ?
   

niedziela, 20 września 2015

Droga do piekła


 
  To trzecia książka Majgull Axelsson, którą przeczytałam. Pierwszą była "Kwietniowa czarownica", jej bohaterką jest całkowicie sparaliżowana Desiree, która nauczyła się kontaktować  z otoczeniem i wpływać na innych, szczególnie na swoje siostry. Druga to "Pępowina", książka o tym, czy ci, których w dzieciństwie nie nauczono miłości, są w stanie kochać.
   "Droga do piekła" to pierwsza powieść szwedzkiej autorki. Jej bohaterką jest czterdziestoletnia Cecylia, która pracowała w ambasadzie w Indiach i na Filipinach. Kiedy towarzyszy umierającej mamie, przeżywa raz jeszcze wybuch wulkanu Pinatubo i straszne chwile, które przeżyła uciekając z miejsca katastrofy. Choć historia opowiedziana przez bohaterkę jest pełna grozy, wydaje się, że została opisana językiem pozbawionym emocji, a może Szwedzi tak mają. Zresztą sama autorka pisze, że milczenie jest zimne, a cisza ciepła. W życiu bohaterki jest wiele spraw przemilczanych, o niektórych mówić nie wypada, o niektórych chciałoby się zapomnieć, ale życie nie pozwala i przypominają się niestety wtedy, gdy potrzebujemy sił na walkę z życiem.   Kiedy czytam powieści Axelsson podziwiam  ją za język, trafne spostrzeżenia, mądre uwagi.

Prawdy się pamięta, kłamstwa trzeba wkuć.

Nigdy nie umiałam reagować na czyjeś szyderstwa, zawsze mnie obezwładniały. 

Niektórzy narzekają, inni zaciskają zęby i marzą.

   Są tacy pisarze, którym zazdroszczę. Nie tylko pomysłów, ciekawej historii, ale cudownego języka, błyskotliwych skojarzeń i tego, że mieszanina tych wszystkich czynników sprawia, że przeżywam ich książki bardziej niż inne. Dla mnie takimi pisarzami są Yann Martel, Jose Saramago czy właśnie Majgull Axelsson.
   Swoją drogą zaciekawił mnie opis pewnych zwyczajów na Filipinach, będę musiała sprawdzić, czy to fikcja literacka, czy rzeczywiście tak jest. Axesson pisze, że w tym kraju nie wolno grać w karty, nawet u siebie w domu. Jedyny wyjątek, kiedy wolno to czynić to czuwanie przy zmarłych. Dlatego Filipińczycy kupują zwłoki. To musi być naród bardzo nam bliski, prawda?

czwartek, 10 września 2015

Szału nie ma



   Uległam reklamie. Myślałam, że jestem uodporniona na wszelkie jej formy, może poza marketingiem szeptanym, ale tylko, gdy moi bliscy zachwalają jakiś produkt. A jednak, zmasowany atak wymierzony w czytelnika podczas promocji książki "Co nas nie zabije" Davida Lagercrantza sprawił, że ugięłam się i przeczytałam tę książkę. 
   Reklamowana jako kontynuacja bestselerowej trylogii "Millennium", z jednej strony mi się spodobała, z drugiej jednak rozczarowała. Tamte książki Larssona powaliły mnie. Zresztą nie tylko mnie - najlepszy z mężów specjalnie wziął urlop, by nic mu nie przerywało czytania. Wtedy, gdy czytałam te książki, przypominały mi się moje marzenia o dziennikarstwie - chciałam zajmować się reportażem społecznym, tak pisać, by zmieniać coś w ludziach, zwracać uwagę na niedoskonałości rozwiązań prawnych, systemowych. Choć marzenia uleciały, a może po prostu zostały zastąpione innymi, mam ogromny podziw i sentyment do tych dziennikarzy, którzy potrafią w swojej pracy wpływać na to, by tak pozytywnie zmieniać świat. 
   Czego się spodziewałam po książce Lagercrantza? Czegoś nowego i to niekoniecznie nowego wątku, bo to było oczywiste. Na pewno czekałam na  starych bohaterów, ale dlaczego są  tak przewidywalni? Oczywiście nie oczekiwałam, że Lisbeth (dla mnie jedna z najciekawszych kobiecych postaci w literaturze) urodzi piątkę dzieci, włoży fartuszek i co niedziela będzie piekła szarlotkę, ale chciałam być trochę i przez nią i przez Mikaela zaskoczona. Tego na pewno zabrakło. 
   Z drugiej jednak strony czytałam z zainteresowaniem, trochę dowiedziałam się o sawantyzmie, ucieszyłam się, że liczby pierwsze są tak przydatne w szyfrowaniu, itd. Swoją drogą, kiedy autor chciał podzielić się z czytelnikiem szerszą wiedzą na jakiś temat, robił to, moim zdaniem, bardzo nieudolnie, albo prowadził swego rodzaju wykład, zupełnie ni z gruszki, ni z pietruszki, albo rozpoczynał rozdział od informacji dodatkowych. Bardzo to nienaturalne. Widać, że Lagercrantz nie ma zbyt dużego doświadczenia w pisaniu literatury pięknej.
   A jednak nie żałuję. Ulubieni bohaterowie wsadzeni w powieść Iana Fleminga. Raz można spróbować, czy to smakuje, ale nie chciałbym, aby ten pomysł był kontynuowany. Bywają ludzie trudni do zastąpienia.

piątek, 4 września 2015

13 pięter



   Kiedy byłam w liceum, wiele lat temu, zdarzało się, że dostawałam książkę na jedną noc i następnego dnia musiałam ją zwrócić właścicielowi. Czytaliśmy wiele książek wydawanych w drugim obiegu lub wydanych dawno temu i nie wznawianych, bo autor nie należał do pupilków władzy. Tak przeczytałam "Zniewolony umysł", tak czytałam Wojaczka, Bursę lub Stachurę. Poezją Wojaczka byłam tak zafascynowana, że próbowałam go przemycić w każdym wypracowaniu, aż polonistka zagroziła mi, że jeśli jeszcze raz o nim napiszę, dostanę lufę. Trochę się bałam o maturę, bo wybrałam temat "Miłość w literaturze polskiej", a przecież Wojaczek napisał "Ktoś, kto kocha nie jest tym, co umrze", musiałam więc o nim napisać. Jakoś się udało zdać. Miałam koleżankę w klasie, Ewę, z którą często rozmawiałam o literaturze, wymieniałyśmy się różnymi książkami, więcej, pisałyśmy na ich temat wypracowania, które potem nawzajem czytałyśmy. Na naszą polonistkę nie mogłyśmy za bardzo liczyć, uznawała tylko Witkacego.
   Dzisiaj możemy mieć każdą książkę, można się pogubić. Czytam więc to, co wypatrzę w księgarni, albo to, co zarekomendował redaktor Nogaś w "Trójce", albo zachęci mnie do lektury jakaś ciekawa recenzja. Chyba jednak najwięcej takich lektur, które mnie poruszyły zawdzięczam mojej dużo młodszej koleżance, Izie. 
  Książka Filipa Springera "Trzynaście pięter" musiała do mnie trafić - polecał ją Michał Nogaś, przeczytałam o niej w Newsweeku, no i wspominała o niej Iza, bardzo mi się spodobało jej określenie, że "ta książka boli".
   Sama historia powstania przed wojną spółdzielni mieszkaniowych jest fascynująca, szczególnie dla tych, których kiedyś porwała idea szklanych domów w powieści Żeromskiego. Idee Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej były piękne, ale kraj  nie miał pieniędzy nie tylko na to, żeby zaspokoić, lecz żeby chociaż w wyczuwalny sposób zmniejszyć głód mieszkaniowy. Oczywiście, gdyby te idee nie zostały wypaczone, gdyby nie było tylu przekrętów nieuczciwych osób chcących wykorzystać szkielet pomysłu do szybkiego wzbogacenia się, pewnie sytuacja tysięcy robotników nie byłaby tak dramatyczna.
   Największe jednak wrażenie zostawia  ta część książki, która mówi o czasach współczesnych, o tym, co znaczy mieszkanie dla różnych ludzi i co gotowi są zrobić, by kawałek podłogi nazwać domem. Szokiem było dla mnie, iż niektórzy ludzie zaliczają kredyt do systemu wartości, że jest on miernikiem dorosłości. (Przy okazji zaczęłam się zastanawiać, kiedy ja poczułam się dorosłą, albo inaczej, kiedy mnie dopadło dorosłe życie? Trudno o jakąś jednoznaczną cezurę, wiem natomiast, kiedy zamknęło się dla mnie dzieciństwo - wtedy, kiedy zmarł mój Tatuś). Pojawiło się tu niesamowite zdanie, swoisty kryminał ale w wersji mikro:
"Inspektor rzucił okiem na wynik sekcji zwłok. Ofiara była podduszana przez trzydzieści lat. Sprawcą mógł być tylko kredyt hipoteczny".
    Bohaterowie tej książki, tych wielu minireportaży często mówili autorowi, że chcieliby powiesić obrazki na ścianach - to oznacza dom, a nie kolejne wynajmowane miejsce. 
   Nie mogłam spać po opowieści autora o czyścicielach kamienic. Czytałam już na łamach prasy różne reportaże o działalności tych hien, ale tutaj nagromadzenie potworności jest tak ogromne, że nie sposób czytać o tym spokojnie. W jakim kraju my żyjemy, że komuś uchodzą takie  przestępstwa?!
   Iza miała rację, ta książka boli.