środa, 28 października 2015

Genialni

  

 Przeczytałam właśnie książkę Mariusza Urbanka "Genialni. Lwowska szkoła matematyczna". Cóż za przygoda. Owszem, znałam niektóre z nazwisk polskich matematyków, ale czyż na studiach matematycznych nie powinno być przedmiotu poświęconego historii matematyki? Wszystko, co wiem, wyczytałam w różnych źródłach, a uczniowie lubią takie matematyczne ciekawostki, pytają o więcej. Trochę to skraca dystans, pokazuje matematyków jako interesujących ludzi, historie ich życia wypełnionego pasją zaciekawiają uczniów.
   Wielu przedstawicieli lwowskiej matematyki i bywalców kawiarni "Szkockiej" to matematyczni wariaci, Makuszyński by ich pokochał. Autor pisze o nich:
"W oczach kogoś przyglądającego się z boku mogli wyglądać na ludzi niespełna rozumu. Milczeli przez długie minuty, pijąc kawę i patrząc na siebie nieprzytomnym wzrokiem. Nagle ktoś wybuchał śmiechem i coś szybko bazgrał ołówkiem na blacie stolika."
   Wielu z nich nie dbało w ogóle o zaszczyty, tytuły, publikacje, liczyły się tylko problemy matematyczne i ich rozwiązanie. Nikt nikomu nie zazdrościł publikacji, odkryć. Wręcz przeciwnie, bardzo o siebie nawzajem dbali, taka matematyczna rodzina.  W swojej kawiarni zapisywali wymyślone przez siebie problemy i zadania  w tak zwanej "Księdze szkockiej" i ustanawiali nagrody za rozwiązanie tych zagadnień. Nagrody były różne, przeważnie alkoholowe, ale zdarzyła się i gęś. 
   Autor przedstawia ciekawy obraz przedwojennego Lwowa w czasach brunatniejącej Europy, przecież wielu z tych matematyków było pochodzenia żydowskiego. Niektórzy zginęli podczas wojny, na  przykład podczas niemieckiej akcji rozstrzelania uczonych Uniwersytetu Lwowskiego. Inni musieli opuścić Lwów, czasem i Polskę, by ratować życie. 
   Stefan Banach był podczas  wojny karmicielem wszy, razem z nim Zbigniew Herbert, Andrzej Szczepkowski. Hugo Steinhaus ukrywał się prawie przez całą wojnę, później trafił do Wrocławia. Stanisław Ulam wyemigrował do Stanów jednoczonych, gdzie między innymi pracował w Los Alamos nad konstrukcją bomby atomowej, potem bomby wodorowej, był też doradcą prezydenta Kennedy`ego w przygotowaniach misji lotu załogowego na Księżyc, był współautorem pierwszego programu komputerowego, który pozwalał grać z komputerem w szachy, był też autorem metody Monte Carlo.
   Hugo Steinhaus był nie tylko genialnym matematykiem, ale też językowym purystą. Nie otwierał na przykład listów,w  których nadawca  najpierw podawał jego nazwisko, a dopiero później imię. Był też popularyzatorem matematyki i twórcą genialnych aforyzmów:
"Kula u nogi - Ziemia"
"Łatwo jest usunąć Boga z jego miejsca we wszechświecie. Ale takie dobre posady niedługo wakują"
"Geniusz - gen i już"
   Byli mało polityczni. Wszyscy byli dobrymi, prawymi ludźmi, ale rzadko angażowali się w polityczne działania, może poza Kazimierzem Bartelem, który przed wojną zdążył być pięciokrotnie premierem. Myślę, że tak to jest z matematykami - myślą zero-jedynkowo, nie zgadzają się na żadne odcienie szarości, albo coś jest prawdą, albo nie. Nie ma prawdy pośredniej, prawdy nie można mierzyć w procentach. 
   Dzisiaj jest rocznica urodzin mojego Tatusia, matematyka. Skończyłby dziś siedemdziesiąt siedem lat. Ależ spodobałaby mu się ta książka. 

niedziela, 25 października 2015

Kryminały i inne

   Przyznaję, kocham kryminały, sensacje, thrillery. Dlaczego? Odpowiedź pierwsza - czytam wszystko, bo to nawyk, nałóg nawet, z którego się nie można wyleczyć. I  chociaż  czytam nawet ogłoszenia na przystankach tramwajowych, to jednak przy wyborze lektury kieruję się innymi przesłankami. Czytam, bo lubię...
   Kryminały, thrillery to nie tylko zagadka do rozwiązania i pasjonująca przygoda przy obserwowaniu, jak bohater do tego rozwiązania się przybliża. To emocje, jakaś pochodna strachu, chęć przekonania się, że zło zostanie jednak ukarane, a świat będzie trochę lepszy. 
   To także odpoczynek od wysiłku związanego z pracą, odpoczynek od niektórych ludzi, możliwość obcowania ze współczesnymi szeryfami, którzy wcale nie muszą być tak kryształowi jak John Wayne, wystarczy, by w najważniejszej walce stali po właściwej stronie. (Najlepszy przykład - Jack Reacher z serii powieści Lee Chile`a). 
   Mam swoich ulubionych twórców - z zagranicznych autorów to przede wszystkim Jeffrey Deaver, ale bardzo też lubię Jo Nesbo, Lisę Marklund, a z polskich pisarzy Zygmunta Miłoszewskiego i Katarzynę Bondę. 
   Wczoraj przeczytałam reklamowaną bardzo szeroko "Dziewczynę z pociągu" Pauli Hawkins. Zachwala ją i mistrz Stephen King i lubiana przeze mnie Lisa Gardner. 
   To opowieść o młodej kobiecie, Rachel,  która z okien pociągu przygląda się ludziom w mijanym domu i zauważa za dużo. Wkracza w ten sposób w życie ludzi, których obserwowała. Książka jest zaskakująca, przede wszystkim trudno polubić główną bohaterkę, kłamczuchę, alkoholiczkę, której nic się nie udaje, nawala na wszystkich frontach, nie potrafi się pozbierać, nie panuje nad swoim życiem, a rozwala także życie innych. 
   Prawie sto lat temu Agata Christie napisała opowiadanie pod tym samym tytułem. Ciekawe, czy debiut literacki Pauli Hawkins, ogłoszony jednym z najbardziej zauważonych na świecie ( prawie 50 krajów zakupiło tę książkę) doprowadzi ją do takiej sławy. 
   

czwartek, 22 października 2015

Simona


 
  Nie słyszałam wcześniej o tej postaci. Simona Kossak, córka Jerzego, zgodnie z planami rodziny, miała być czwartym Kossakiem. Rozczarowała najbliższych już samym urodzeniem, bo przecież miał być chłopiec. Ponoć jej ojciec na wieść o tym, że ma kolejną córkę, strzelił do ryngrafu z Matką Boską. W dzieciństwie i ona i jej siostra były wychowywane bardzo surowo, karcone, np. biciem szpicrutą, za byle przewinienie. Jej matka uważała, że dzieciom nie należy okazywać uczuć, bo przecież gdy dorosną i tak odejdą. Najbliżsi jej nie akceptowali, nie rozumieli, ale pokochała zwierzęta i w ich świecie czułą się ważna, potrzebna, kochana. 
   Została biologiem, profesorem nauk biologicznych, przez prawie całe dorosłe życie mieszkała w Dziedzince, pozbawionym wygód domu w Puszczy Białowieskiej, broniła Puszczy , ale także walczyła o Tatrzański Park Narodowy, gdy próbowano wydzielić część Parku na inwestycje w związku z planami Uniwersjady czy Zimowej Olimpiady w Tatrach. 
   Potrafiła przenieść zachowania zwierząt na postawy ludzi. Wspaniałe są  jej opowieści o zwierzętach, jakie nagrywała dla białostockiego radia. Bardzo podobał mi się fragment jej audycji:
" I tu chcę powiedzieć złotą regułę dominacji, ponieważ ona jest ważna dla wszystkich zwierząt  i wszystkich ludzi, a mianowicie brzmi ona tak: nie najsilniejszy zwycięża, tylko zwycięzca staje się najsilniejszym."
   Kolorowy ptak. Z jednej strony apodyktyczna, trudna, łatwo obrażająca się na ludzi, z drugiej poświęcona całkowicie pasji, czyli zwierzętom. Nie pasująca do żadnej szufladki, wymykająca się kategorycznym opisom. Wydaje mi się, że  autorka tej biografii, Anna Kamińska, nie jest obiektywna. Jej zafascynowanie postacią Simony widać na każdej stronie. Poza tym momentami drażni mnie język tej książki, ale i tak bardzo się cieszę, że ją przeczytałam. 
   Simona trzydzieści lat kochała swojego partnera, ale nigdy nie padło między nimi to magiczne słowo. Tak naprawdę, nikt nigdy nie powiedział jej, że ją kocha, ani rodzice, ani siostra, ani jej mężczyzna. Musiało jej tego brakować, każdy człowiek tego potrzebuje.
   Autorka pisze: "Nie konsumowała życia, lecz traktowała je jak zadanie, a z czasem jak misję." Znacie takich ludzi?

sobota, 17 października 2015

David Nicholls "Dobry początek"



   Sięgnęłam po tę książkę z sympatii do powieści "Jeden dzień" i do jej ekranizacji. Co prawda inna książka tego autora - "Dubler" rozczarowała mnie, jednak spodobał mi się pomysł "Dobrego początku" - młody człowiek wyjeżdża na studia, na uczelni dostaje się do drużyny biorącej udział w popularnym teleturnieju wiedzy.
"...jak mawiał mój tata, najważniejsze w wykształceniu są możliwości, jakie ono stwarza".
Mój Tatuś też tak mówił. 
Podobała mi się motywacja, z jaką Brian zaczyna studia:
"Chcę słuchać nagrań sonat fortepianowych i wiedzieć, kto je gra. Chcę chodzić na koncerty muzyki klasycznej i wiedzieć, kiedy należy bić brawo. Chcę umieć odbierać nowoczesny jazz i nie traktować go jak jednego wielkiego nieporozumienia... Chcę mieć radykalne, ale humanitarne i dobrze ugruntowane poglądy polityczne i chcę prowadzić ożywione, mądre debaty..."
   Czy dzisiaj wiedza ogólna jest przez młodych ludzi ceniona? Niekoniecznie. Po co wiedzieć, skoro można sprawdzić w internecie? 
   W tej książce jest i pierwsza miłość i zachwycenie wolnością bez kontroli rodziców, jest też podkreślona wartość przyjaźni i lojalności.
    Może nie jest to książka z pierwszej dziesiątki mojej "playlisty", ale dzięki niej odbyłam sentymentalną podróż do czasów młodości. Wzruszyłam się, gdy bohater żegnał się z mamą opuszczając dom rodzinny, by zacząć naukę w collegu. Miałam osiemnaście lat, gdy zdałam egzamin na studia do innego, dla mnie - ogromnego miasta. Nie dostałam miejsca w akademiku, więc musiałam znaleźć stancję - Tatuś pojechał ze mną i wybrał mi pokój u starszej, osiemdziesięcioletniej pani. Pokój był przejściowy, ubikacja na półpiętrze starej kamienicy. Gdy wróciliśmy do domu, zamknęłam się w pokoju i płakałam. Czułam się, jakby rodzice mnie sprzedali, choć to przecież był mój wybór, mogłam studiować bliżej domu i codziennie dojeżdżać na uczelnię. Ale czas studiów to rzeczywiście był czas dorastania pod różnymi względami - nie tylko wiedzy, ale też samodzielności, rozwijania zainteresowań, poznawania świata i ludzi, no i przyjaźni, które przetrwały do dzisiaj.
   Dzisiaj, gdy sama jestem mamą wiem, jak ciężko rodzicom wypuścić dziecko z gniazda. Jak bardzo się tęskni, jak bardzo żałuje, że nie możemy się widzieć częściej, że my - rodzice - możemy tylko kochać i wspierać z daleka.

wtorek, 13 października 2015

Beksińscy. Portret podwójny



  Kilka tygodni temu w "Tygodniku Powszechnym"  czytałam bardzo ciekawy wywiad z Mariuszem Szczygłem na temat uczciwości reportażu, co wolno, a czego nie wolno autorowi w tym gatunku literatury. Wczoraj skończyłam czytać książkę Magdaleny Grzebałkowskiej i jestem pod ogromnym wrażeniem dziennikarskiej uczciwości, pomysłu na biografię dwóch tak niesamowitych postaci, samego układu tej książki, jej języka. Jeśli autorce nie udało się czegoś potwierdzić czy sprawdzić, pisze o tym. Z milionów puzzli składa opowieść o artyście, pozostaje w tym obiektywna, niczego w postawie swoich bohaterów nie gloryfikuje, ale też niczego nie potępia. Osąd pozostawia czytelnikowi. Podobny warsztat podziwiałam w innej książce tej autorki: "1945. Wojna i pokój" Niesamowita rzecz. 
   Bardzo lubię niektóre obrazy Beksińskiego, moi panowie znają lepiej jego  twórczość, byliśmy kilka lat temu w muzeum w Sanoku. Niektóre z tych obrazów przerażają - na jednym z nich nad kołyską dziecka czyha śmierć, jak złowrogi dementor, który chce wyssać wszelką radość z życia tego dziecka. Kim zostanie to dziecko w przyszłości? Tłumaczem? Prezenterem muzycznym? Samobójcą? Tak jak Tomasz?
   Na pewno w relacji ojciec - syn zabrakło ciepła. Podobno ojciec nigdy nie uderzył syna, ale też nigdy go nie przytulił. Każdy człowiek potrzebuje głasków. Zdzisław Beksiński pisał o Tomku:
"Ja sobie wyobrażałem, że przebrnę przez ten okres małego dziecka, którym się będzie zajmować moja żona, a ja będę miał kumpla, z którym będziemy mieli stosunki równe, będziemy się interesować tym samym, będziemy dyskutować."
Myślę, że oni byli za bardzo do siebie podobni, by móc obok siebie funkcjonować. 
Zdzisław potrafił kochać chyba tylko swoją żonę, Zosię. Pracowita ("To grzech tak siedzieć darmo" - mówiła), mądra, oszczędna (cerowała szmatki do mycia naczyń), poświęciła wszystko, by artysta mógł tworzyć i nie martwić się o codzienność. Miała do niego tak ogromne zaufanie, że zgadzała się pozować mu w sytuacjach ekstremalnych, naga, związana sznurkiem jak szynka na święta.
    Autorka opisuje całkowity brak asertywności Zdzisława Beksińskiego. Nachodzili go różni fani, czasami po obejrzeniu wystawy po prostu wsiadali w pociąg i jechali do Sanoka. Zdzisław nie umiał ich nie przyjąć. 
"Wtedy do akcji wkracza Zosia. Ubrana w balową suknię z paczki, zwaną w rodzinie suknią do wypraszania gości, wkracza zdecydowanie do pracowni i mówi: Zdzisiu, a ty jeszcze niegotowy? Przecież na nas już tam czekają."
   Ojciec miał swoją miłość całe życie, jego syn całe swoje życie szukał takiej miłości. Dziwak, książę ciemności, egoista, szantażował rodziców samobójstwem, trochę taki Tomaszek z "Nocy i dni". A z drugiej strony człowiek niesamowicie utalentowany i strasznie samotny. Wielkie dziecko, które  nie chciało dorosnąć.
   Obaj kochali pisać listy. Na papierze chyba łatwiej było im wyrazić uczucia, opowiedzieć o swoich lękach, byli w tych listach tak szczerzy, że aż bezbronni. Niełatwe życie, tragiczne śmierci. A przecież obaj z jednej strony przejawiali fascynację śmiercią, z drugiej budziła w nich odrazę.
    Podobno kręcony jest film poświęcony Beksińskim. Ciekawe, jak ich przedstawi. Kiedy nakręcono film o twórczości Zdzisława, Tomasz powiedział, że to "Fellini dla ubogich duchem". Jaki będzie ten film? Zobaczymy. Wiem, że jeden z kolejnych moich zakupów to będzie książka Grzebałkowskiej poświęcona księdzu Twardowskiemu "Ksiądz Paradoks". 




środa, 7 października 2015

Dzieje się nie tylko w polityce

   Kampania wyborcza przyspieszyła, trwa przerzucanie się obietnicami na zmianę z obrzucaniem się błotem, ale dla mnie w tym tygodniu ważniejsze były trzy wydarzenia literackie. 
   Zaczęło się w niedzielę od przyznania Nagrody Nike Oldze Tokarczuk za "Księgi Jakubowe". Przeczytałam tę książkę prawie rok temu, krótko po premierze. Rozchorowałam się wtedy paskudnie, a ta ogromna powieść pomagała mi na trochę zapomnieć o bólu i przenieść do osiemnastowiecznej Polski. Historia Jakuba Franka i jego zwolenników, a właściwie wyznawców mogła się zdarzyć chyba tylko u nas. Pierwszy raz spotkałam się też z powieścią tak wiernie opartą na rozmaitych źródłach, momentami prawie reporterską. Fantastyczny obraz tej historii, tej epoki, piękny język, niesamowita książka. Podobało mi się też to, co Olga Tokarczuk mówiła odbierając nagrodę, o tułaczce swego bohatera, przecież Jakub Frank był uchodźcą, znalazło się jednak wielu ludzi, którzy mu pomogli.
   Druga wiadomość dotarła w poniedziałek, to była smutna informacja - zmarł Henning Mankel. Czytałam chyba wszystkie jego powieści, które były wydane w Polsce. Największe wrażenie zrobił na mnie "Mózg Kennedy`ego", choć wydawało mi się, że ta książka jest trochę niedokończona. Ale to w niej właśnie Mankel cytuje Horacego:
"Ciebie wszak rzecz dotyczy, gdy ściana u sąsiada płonie"
   Ostatnia rzecz, o której chcę napisać to rozmowa z Majgull  Axelsson w którymś z ostatnich numerów "Newsweeka". Bardzo ciekawie opowiada o emigrantach w Szwecji, o lękach, ale i pozytywach, jakie wynikają z tego, że Szwedzi oferują gościnę uchodźcom.

   Czytam teraz "Beksińscy. Portret podwójny" Magdaleny Grzebałkowskiej, a właściwie nie tyle czytam, co smakuję. Obiecuję napisać o tym, gdy skończę.

P.S. "Tygodnik Powszechny" zwrócił uwagę na ciekawą rzecz - uroczystość przyznania najważniejszej nagrody literackiej w naszym kraju nie była transmitowana przez telewizję publiczną. W tym czasie Jedynka pokazywała bardzo ambitny program "Żona dla rolnika" oraz serial "Dziewczyny z Ukrainy", a Dwójka nadawała program kabaretowy. To się nazywa misja edukacyjna naszej telewizji. 

sobota, 3 października 2015

Maximax i minimax

   Dzisiaj nie będzie o książkach, tylko o tym, co mnie złości u wielu młodych ludzi. Nie będzie to lista starej ciotki, która tylko siedzi na kanapie i ma za złe. Wymienię jedną jedyną rzecz - brak pasji, totalne zgnuśnienie. 
   Myślę, że mogłabym podzielić młodych ludzi na dwie kategorie: tych, którzy mają pasję i tych, którzy nie znaleźli, albo nie chciało im się znaleźć czegoś, co naprawdę pokochali i czemu poświęcają czas, wysiłek, serce.
   Uwielbiam ludzi z pasją, mam w szkole wielu sportowców, muzyków, poetów, takim mogę poświęcić dodatkowy czas i za uszy ich wyciągać z matematycznych problemów. Kiedy opowiadają o swojej pasji, albo gdy ich widzę podczas meczu, zawodów sportowych, gdy śpiewają, etc, błyszczą im oczy, rozświetla twarz, promienieją szczęściem. Nawet jeśli się to odbywa trochę kosztem nauki, to wierzę, że oni sobie w życiu poradzą, nawet bez znajomości równań trygonometrycznych. Najgorzej jest z tymi, których tak za bardzo nic nie interesuje. Niby lubią czytać, ale ostatnio przeczytali coś parę miesięcy temu. Niby lubią filmy, ale dawno nic fajnego nie widzieli. Niby słuchają muzyki, ale nic z tego nie wynika, a najczęściej zamykają się tylko w jednym gatunku muzycznym i nie chcą nawet spróbować czegoś nowego.
   Dwa lata temu brałam udział w pewnym projekcie unijnym i w ramach tego projektu kilkakrotnie uczestniczyłam razem z grupą projektową moich uczniów i z moją klasą wychowawczą w wykładach pana doktora Macieja Błaszaka. Mówił młodym ludziom o strategii Maximax i Minimax. Tę drugą realizują ludzie, którzy dążą do przetrwania kryzysu. Dla wielu osób młodych taką sytuacją kryzysową może być szkoła, studia. Nie wychylać się, nie pokazywać, przetrwać kryzys. A w życiu wygrają ci, którzy będą zwolennikami tej pierwszej strategii - Maximax, którzy mają coś ciekawego do pokazania, do zrobienia. Mogą być słabszymi uczniami czy studentami, bo mniej zależy im na ocenach niż na tym, by robić coś ciekawego, zaliczyć ciekawe staże, brać udział w interesujących projektach, wymianach. 
   Dla mnie młodzi ludzie z pasją to właśnie ci, którzy, być może podświadomie, wybrali strategię Maximax. Póki takich w swojej pracy spotykam, jest we mnie nadzieja, że ten świat jeszcze nie schodzi na psy. No a najważniejsze, że moje osobiste szkodniki mają swoje pasje.