niedziela, 28 lutego 2016

Ksiądz paradoks


 
   Tę książkę już kiedyś sobie obiecałam. Zarówno "Beksińscy. Portret podwójny", jak i "1945. Wojna i pokój" Magdaleny Grzebałkowskiej zrobiły na mnie ogromne wrażenie, wiedziałam, że biografia księdza Jana Twardowskiego mnie nie zawiedzie. 

   Autorka przede wszystkim lubi swoich bohaterów i stara się ich zrozumieć. Nie gloryfikuje ich jednak, lecz pokazuje z różnych stron, zbierając bardzo szczegółową dokumentację, rozmawiając z bliskimi. Nigdy nie osądza, po prostu przybliża. 
   Ksiądz Jan Twardowski to autor 1123 wierszy, lepszych i gorszych, ale fenomen jego twórczości polega na tym, że czytali go wszyscy, że w trudnych czasach lat osiemdziesiątych jego książki znikały z księgarni błyskawicznie, a przecież poezja nie wydaje się towarem pierwszej potrzeby. Wiersze księdza Twardowskiego przepisywało się z tomików pożyczonych na kilka dni, żeby móc do nich częściej zaglądać, pokazać innym. Wiem - sama przepisywałam. Józefa Henelowa nazwała tę poezję franciszkańską, bardzo mi się to określenie podoba.  Zachwyt każdym człowiekiem, każdym stworzeniem widać było w wierszach księdza Twardowskiego. Te wiersze, choć pełne Boga, nie są spiżowe i patetyczne lecz autentyczne i proste, dlatego tak chwytają za serce. 
   O jego życiu wiedzieliśmy niewiele, dopiero po śmierci zaczęły się ukazywać biografie, odsłaniające trochę życie księdza - poety. Myślę, że trudno nam pogodzić się z tym, że niektórzy ludzie, którzy mają na nas wpływ, nie są ideałami. Jesteśmy po tym względem jak małe dzieci, dla których najpierw wyrocznią i osobą bez skazy jest mama, czy tata, potem pani w szkole. A ludzie są z krwi, kości i błędów. Ksiądz Jan też. Poeta nie musi być bez skazy, on tylko idealnie posługuje się słowem, odkrywa przez to przed nami świat nowych znaczeń, do którego wchodzimy bez obaw, bo każdy wers wiersza wydaje nam się tak bliski, że czujemy iż autor znalazł słowa opisujące właśnie nasze uczucia. 
   Grzebałkowska pisze, że jej bohater "miał swobodny stosunek do przeszłości", po trosze sam tworzył swoją legendę, zmieniał pewne wydarzenia ze swojego życia. "Może poświeciłem prawdę dla dowcipu" - mówił. Kokietował, oczekiwał pochlebstw, nie lubił nazywać się poetą, mówił, że jest wierszopisem. I choć z jednej strony był skłonny do dziwactw, miał wiele wad, z drugiej - autorka pokazuje, jakim był dobrym, skromnym człowiekiem, wydawał wszystko, co miał, był dziecięco naiwny, dawał się ludziom oszukiwać i wykorzystywać. 
   Nieslychanie ważna była dla niego przyjaźń, pielęgnował ją, podlewał, nawoził, choć nie podoba mi się sformułowanie autorki, że "kolekcjonował przyjaciół". Każdy człowiek potrzebuje ciepła, obecności bliskiej osoby. 
   Wszyscy składamy się paradoksów.Mamy mnóstwo wad, z którymi nasi bliscy próbują sobie radzić. Ale zostają sprawy ważne, więc powtarzam za księdzem Twardowskim:
"...i zapomnij, że jesteś, kiedy mówisz, że kochasz".


niedziela, 21 lutego 2016

Córka nastawiacza kości




   Autorka tej książki, Amy Tan urodziła się w Stanach Zjednoczonych, ale jej rodzice wyjechali z Chin, gdy komuniści przejęli tam władzę. Nie czytałam innych jej powieści, ale chętnie po nie sięgnę. 
   "Córka nastawiacza kości"  to historia dojrzałej kobiety, Ruth, która zawodowo pomaga innym pisać książki z różnych dziedzin, najczęściej na pograniczu psychologii, współtworzy więc różne poradniki podpowiadając ludziom, jak mają żyć. Sama jednak ma kłopoty ze swoim życiem, nie potrafi poukładać relacji ze swoim partnerem i jego córkami, ale najgorzej układa się jej związek z mamą. Kiedy mama zaczyna tracić pamięć, Ruth musi zmienić swój stosunek do niej, musi postarać się ją zrozumieć, a przede wszystkim musi poznać swoją mamę. Na szczęście mama spisała swoją historię, od urodzenia w pewnej wiosce w Chinach do przyjazdu do Stanów Zjednoczonych. 
   W tej książce bardzo ważny jest język i znaczenie słów. Ruth co roku na kilka dni traci głos. Początkowo ją to przerażało, teraz nawet czeka na te dni i niekiedy je wydłuża. Pozwala jej to wyciszyć się, dostrzec znaczenie słów. (Kuszący pomysł: Od razu przypomniało mi się, co pisał Elias Canetti w "Ocalonym języku" - gdyby każdy człowiek miał do wypowiedzenia codziennie pewien limit słów, rano byłoby strasznie gwarnie, hałaśliwie, w południe słychać by już było niewielu, za to wieczorem odzywaliby się tylko mędrcy) Bohaterka nie może się dogadać z mamą nie tylko dlatego, że nie zna jej historii, nie wie, co przeżyła w Chinach, jak wyglądało jej dzieciństwo i młodość i jak to wpłynęło na jej życie. Barierą we wzajemnych kontaktach jest także język - Ruth nie chciała się nauczyć chińskiego, a jej mama wciąż kaleczy język angielski, jej składnia czasami przypomina Mistrza Yodę. 
   Matka i córka zadają sobie mnóstwo bólu, zamierzonego i niezamierzonego, ale wszystkie konflikty wynikają z nieporozumienia. Gdy córka poznaje matkę bliżej, zaczyna doceniać nie tylko to, co zrobiła dla siebie i dla niej kiedyś, ale także to, kim się stała teraz.
   "Córka nastawiacza kości" przedstawia też bardzo ciekawie zderzenie kultur - Ruth żyje zawieszona między dwoma światami - nowoczesnym amerykańskim i tradycyjnym, chińskim. To także przyczyna jej zagubienia w świecie, w relacjach  z innym ludźmi.
   Fantastyczna przygoda. Polecam.

sobota, 13 lutego 2016

Rachunek




   A gdyby przyszło nam zapłacić za każdą dobrą chwilę w życiu? Za wszystkie "jesteśmy z ciebie dumni" wypowiedziane przez rodziców, za chwile, gdy na wakacjach grałam z rodzicami w karty i Tatuś oszukiwał; za przegadane godziny z Babunią, gdy podczas studiów co tydzień wracałam do rodzinnego miasta;  za zdane egzaminy, udane randki; za wzruszenie na koncercie córki i na meczu syna; za każdy uśmiech, gdy najlepszy z mężów wraca z pracy. 
   Bohater książki "Rachunek" Jonasa Karlssona  ma nudną pracę, ale nie chce jej zmieniać. Kiedyś kochał, dziś lubi leżeć na kanapie i jest ze swojego skromnego życia bardzo zadowolony. Gdy dostaje ogromny rachunek za dobro, jakiego w życiu doświadczył, nie może zrozumieć, jak to się stało, że jego rachunek jest tak duży. Inni też mają do spłacenia dług, ale wielokrotnie mniejszy. Dlaczego tajemnicze ministerstwo uznało, że jest winien wiele milionów koron.
    Sytuacja trochę jak z "Procesu" Kafki, choć oczywiście nie ten język, nie to mistrzostwo i nawet nie ten klimat powszechnej niemocy. A jednak warto przeczytać tę książkę, żeby na chwilę się zatrzymać i  docenić dobre chwile, które nas spotykają. Każdy z nas ma taki dług. Mamy całe życie, by go spłacić - tyle dobrego można zrobić. Wystarczy zacząć od uśmiechu.

poniedziałek, 8 lutego 2016

Tatuaż z tryzubem




    "Kolejka sunęła bardzo wolno, jechaliśmy wtedy autokarem z Ukrainy do Polski, kazali wszystkim wysiąść i trzeba było rozkładać toboły na metalowym, zimnym stole, wyglądającym jak stół do wiwisekcji."
   To fragment z książki Ziemowita Szczerka o Ukrainie, ale to także fragment z mojej pamięci z wycieczki  do Lwowa osiem lat temu. Jechałyśmy we dwie klasy, trzy opiekunki. Nasz przewodnik uprzedził młodzież, jak  ma się zachowywać, prosił, żeby nie prowokować ukraińskich pograniczników, nie robić zdjęć, nie uśmiechać się. Na granicy staliśmy kilka godzin, może łapówka była za mała, przeszukano nasze bagaże i autokar bardzo dokładnie. Najgorsza jednak była atmosfera zagrożenia, czuliśmy się jak Harry Potter przy Dementorach. 
   Nie wiem, czy to jest książka reportażowa. Jeśli tak, to jest to bardzo szczególny podgatunek reportażu, pełen nieobiektywnych wrażeń autora, odnośników do historii, do literatury, wzbogacony o specyficzny język, w którym przekleństwa przetykane są neologizmami. Czyta się to dobrze, tym bardziej, że autor ma fantastyczne poczucie humoru:
   "Lenin na placu stał gigantyczny. Miał na sobie płaszcz, marynarkę i kamizelkę i wyglądał trochę jak Joker z Batmana. A w pozie stał takiej, jakby apelował do kanara w tramwaju o niewypisywanie mu mandatu, bo on ma miesięczny, tylko w domu zostawił".
   Ukraina jest i pewnie długo jeszcze będzie targana zewnętrznymi i wewnętrznymi konfliktami. Dlaczego, Szczerek wyjaśnia przypominając historię tego kraju, historię naszej granicy z Ukrainą. Zresztą autor sam zaznacza, że "nie istnieje coś takiego, jak obiektywna historia. Istnieją wyłącznie historyczne narracje." Takie narracje próbuje pisarz przybliżyć relacjonując rozmowy ze spotkanymi ludźmi. 
   Jesteśmy w znacznie lepszej sytuacji geopolitycznej niż Ukraina, a jednak tak bardzo się nie różnimy. Ten nasz polski piernik jest po prostu bardziej polukrowany, ale podobieństw można znaleźć bardzo wiele: targowiska z kiczowatymi ciuchami i "manekinami jak ludzkie półtusze", stragany z patriotyzmem, "zjazd dresiarstwa" na każdym osiedlu, manifestowanie poczucia patriotyzmu i odmawianie tego poczucia wszystkim, którzy myślą choć trochę inaczej. 
   Ktoś napisał, że Ukraina to taka Polska, tyle że bardziej. Ale kiełkuje jednak we mnie ziarenko nadziei, szczególnie, gdy przyglądam się wielu młodym ludziom, że się jednak da coś uratować, że dopóki będą ludzie, którzy zamiast filozofii "must have" będą wybierać "must read", to wszystko, co kochamy nie obróci się w perzynę. 
   

poniedziałek, 1 lutego 2016

Córka rzeźbiarza




      Przyznaję się - książki o Muminkach przeczytałam dopiero na studiach. Może dlatego, że poszłam do szkoły rok wcześniej, nadrabiałam niektóre zaległości z literatury dziecięcej wtedy, kiedy dzieckiem już od dawna nie byłam. Polubiłam bardzo wszystkie postaci tej serii, chyba najbardziej Małą Mi, Mamę Muminka i wiecznie samotną Bukę. Podobał mi się język tych opowiadań, humor, fantastyczne porównania, wiele z nich pamiętam, jak na przykład to, że Tatuś Muminka złości się nie tak, jak trzeba: nic nie wydmuchuje, tylko wciąga do środka.
    Pamiętam, że obiecałam sobie, że jeśli kiedyś będę miała dzieci, to będę im czytała te książki, bo są mądre, dowcipne, czasem śmieszne, czasem straszne, uczą tolerancji dla różnych postaw. Ukazują też, że wszyscy możemy się zmieniać, że nigdy nie jest za późno na naukę, że  najważniejsi w życiu są  przyjaciele, przy czym w tę szufladkę pakujemy także rodzinę. Obietnicy dotrzymałam, moje dzieci bardzo polubiły Muminków, też mają ulubione cytaty, np. "W czym mogę pomóc - zapytał Muminek, gdy już wszystko było zrobione".
      Autorka serii książek o Muminkach, Tove Jansson była córką artystów, rzeźbiarza i ilustratorki. Książka "Córka rzeźbiarza" to zbiór jej opowiadań, ale nie dla dzieci. Ta książka przeznaczona jest dla dorosłych, choć opowiada o dziecku. Fantastyczny pomysł ukazania dorosłym świata oczami dziecka. Mieszanina dziecięcej wrażliwości i nieograniczonej fantazji stanowi zaproszenie do krainy, z której wyrośliśmy, o której już często zapomnieliśmy, bo przecież praca w korporacji to nie podróżowanie po Nibylandii. Przytłoczeni obowiązkami dorosłych i w sumie często nudnych postaci, w jakie się ubraliśmy, nie będziemy w stanie zrozumieć świata dzieci - naszych, cudzych, jeśli nie przypomnimy sobie tych magicznych chwil. 
   Czytanie opowiadań Tove Jansson to odkrycie na strychu naszego pudełka skarbów sprzed wielu lat. Wyjmujemy gładkie kamyki, kolorowe szkiełka, inne cudowności i choć zdajemy sobie sprawę z tego, że są dzisiaj niewiele warte, to gdy trzymamy je przez krótką chwilę w zaciśniętej dłoni, na moment  wraca przekonanie, że jesteśmy najbogatsi na świecie.