poniedziałek, 30 maja 2016

Mur. 12 kawałków o Berlinie




   Ten zbiór reportaży o Berlinie polecił mi mój brat. Autorami są polscy i niemieccy pisarze, dziennikarze, większość nazwisk jest mi zupełnie nieznana. Opowieści zamieszczone w tym tomie dotyczą muru tego historycznego, który upadł w 1989 roku, ale także innych murów, także tych współczesnych, które stawiamy między sobą, nie tylko w Berlinie.
   Są tu więc historie ucieczek z Berlina wschodniego, ludzi po obu stronach muru, ale także opowieści o Berlinie dzisiejszym i jego specyfice. 
   Kiedy upadł mur, byłam w Hanowerze, pracowałam w niemieckiej rodzinie jako opiekunka do dzieci. Pamiętam masy trabantów, które nagle pojawiły się na ulicach Hanoweru, pamiętam niesamowity entuzjazm Niemców i piosenkę Armstronga "What A Wonderful  World", którą bez przerwy puszczano w radiu i telewizji. Co zostało z tej radości zjednoczenia - na to pytanie też książka próbuje odpowiedzieć.
   Na mnie jednak największe wrażenie zrobił reportaż "Tylko nie matura, córeczko" - o społeczności tureckiej w Niemczech. Kiedy ściągano Turków do budowania niemieckiej gospodarki, nikt nie dbał o to, by integrowali się z kulturą kraju, do którego przyjechali. Mieli pracować, pomnażać dobrobyt Niemców. I tak do dziś, nie tylko Turcy, ale także inni imigranci żyją w równoległym świecie, w zupełnie innej rzeczywistości. Przywieźli ze sobą nie tylko rodziny, ale także prawa i zwyczaje, które stoją w sprzeczności do praw kraju, w którym zamieszkali. To tworzy konflikty, nie tylko Niemcy nie potrafią nad tym zapanować.
   Żałuję jednak, że Filip Springer, zamiast zdjęć pokazujących fragmenty miejsc, jakie zostały po murze (nazywa je "bliznami"), nie podjął się zadania zilustrowania zamieszczonych w zbiorze reportaży. 
   Czy mur upadł? Ten oddzielający Berlin wschodni i zachodni tak, ale na jego miejsce wybudowaliśmy setki innych, równie wysokich, równie paskudnych, stygmatyzujących.

wtorek, 10 maja 2016

Małe życie




   Książka "Małe życie", której autorką jest Hanya Yanagihara liczy ponad osiemset stron, przy trzydziestej już żałowałam, że ta książka się kiedyś skończy. To opowieść o czwórce przyjaciół, ale głównym bohaterem jest jeden z nich, Jude. Poznali się w collegu i mimo różnych zainteresowań, charakterów, byli dla siebie bardzo ważni. Malcolme - architekt, JB - malarz, Willem - aktor i Jude - prawnik, od szaleństw młodości do wieku dojrzałych mężczyzn, potrzebowali się nawzajem, pomagali sobie, dbali o siebie. 
   Autorka bardzo powoli odsłania tajemnicę Juda, wyjaśnia czytelnikowi, dlaczego Jude marzy o zwykłości, nawet przeciętności, dlaczego jak gąbka chłonie opowieści swoich przyjaciół o ich dzieciństwie, dlaczego tak cierpi. 
   Jeszcze w żadnej książce ból nie był dla mnie tak namacalny, tak współodczuwany. Jude cierpi strasznie, ale ponieważ nie ma odporności na rany zadane przez innych, zadaje je sobie sam. Nielogiczne? Może dla osoby zdrowej, która ma za sobą normalne dzieciństwo, zwykłe szare bycie czyimś dzieckiem, zwykłą, ale niezbędną dla rozwoju troskę kogoś, miłość. Jeśli nie wierzy się w swoje prawo do szczęścia, to nawet gdy ono przyjdzie, nie rozpozna się go. 
   W tej książce jest wszystko - oprócz przyjaźni -  różne rodzaje miłości, strata, ambicje, praca, która czasem ratuje życie, związki, które zabijają powoli, strach o najbliższych.  Czegoś jednak brakuje i to w życiu wszystkich bohaterów - drogowskazu. Ci młodzi mężczyźni często szukają celu na oślep - z czasem ten cel odnajdują, ale jeśli celem jest tylko praca, nawet praca, która urodziła się z pasji czy talentu, to może być za mało. I chociaż wszyscy osiągnęli w swoich zawodach ogromny sukces, to nie zawsze wystarcza. W ich życiu pisze się "bóg" z małej litery, jeden z bohaterów otwarcie przyznaje "ambicja to moja jedyna religia". 
   Ciekawe jest nawiązywanie autorki do zagadnień matematyki teoretycznej - wiele porównań czerpie z definicji matematycznych i robi to bardzo trafnie i ciekawie, ukazując tak naprawdę jak bardzo humanistyczna i poetycka jest matematyka. 
"...w prawie jest wiele dróg prowadzących do wielu odpowiedzi,  w matematyce natomiast jest wiele dróg prowadzących do jednej odpowiedzi".
   Tę książkę trzeba przeczytać, chociaż będzie bolało, choć czasem trzeba przerwać lekturę, bo opis cierpienia jest tak wierny, że dusza wywraca się na lewą stronę. 

   

czwartek, 5 maja 2016

Góra Tajget




   To pierwsza książka Anny Dziewit-Meller, którą czytałam. Jest dla mnie mocnym, ważnym rozszerzeniem tezy z "Antygony": "Człowiek musi mieć grób." 
   Hitler chciał tak doskonałej rasy aryjskiej, że postanowił zlikwidować wszystkie osoby umysłowo chore, również dzieci. Temu służyła tak zwana Akcja T4. Wystarczyła padaczka, schizofrenia, czy inne umysłowe choroby, by niemieccy lekarze uznali życie człowieka za "życie niewarte życia".
   W wielu szpitalach, na przykład w śląskim Lublińcu, zginęło w ten sposób bardzo wiele dzieci, a lekarze, którzy dowodzili tą zbrodnią nie zostali nigdy ukarani.
   Ta książka nie jest łatwa, przerażająca prawdziwa historia, którą autorka opowiedziała przy pomocy fikcyjnych bohaterów, wywraca nam duszę na drugą stronę. 
   Jednym ze współczesnych bohaterów jest właściciel apteki, Sebastian, który po narodzinach córki uświadamia sobie, jak niebezpieczny jest świat, przed iloma niebezpieczeństwami musi chronić swoje dziecko, tak jakby całe zło świata tylko czekało, aż on na chwilę spuści oko ze swojej córki. Myśl, że każdy rodzic znajdzie w tym opisie siebie. A z drugiej strony to właśnie niepokój o własne dziecko każe Sebastianowi próbować chociaż zawalczyć o przywrócenie pamięci dzieci zamordowanych w szpitalu podczas wojny. 
   Bardzo podoba mi się użycie języka śląskiego przez bohaterów "Góry Tajget". Nie mogliby mówić i myśleć inaczej. Wróciłam do dzieciństwa, w którym w  każde wakacje jeździłam do cioci Basi do Siemianowic Śląskich i słuchałam w sklepach, parku, na ulicy tej śpiewnej i często dla mnie niezrozumiałej mowy. Tak przesycona śląską gwarą wracałam do domu i chociaż w melodii pytań starałam się ten język odtworzyć.
   Autorka uczy nas, że nie możemy traktować trudnych i strasznych spraw z naszej historii jak bajek braci Grimm - trochę straszno, ale pamiętajcie, dzieci, że to tylko bajki. Trzeba przypominać, mówić, pisać, nie tylko po, żeby historii nie powtórzyć, ale także dlatego, że każdy powinien mieć grób.