niedziela, 30 października 2016

Mam na imię Maryte


    Autorem tej książki jest litewski poeta, pisarz, także aktor, Alvydas Slepikas. To przejmująca opowieść o roku 1946 w Prusach. Niemieckie sieroty, tak zwane wilcze dzieci,  tułały się głodne po Litwie w poszukiwaniu jedzenia, pracy, spokojnego i bezpiecznego kąta. Tymczasem radzieccy żołnierze dostawali rozkazy, aby zabijać nie tylko dorosłych Niemców, ale także ich rodziny. Za pomoc małemu Niemcowi można było w najlepszym razie trafić na Syberię, w najgorszym.... 
"Kiedy pojawili się pierwsi  rosyjscy żołnierze, ludzie modlili, się, bali, wierzyli jednak, że potomkowie Tołstoja i Dostojewskiego nie będą okrutnymi i dzikimi najeźdźcami.(...) Ale po nich przyszli inni."
   W każdej wojnie najbardziej cierpią dzieci. Każda wojna zabija śmiech dzieci, zamienia dzieci w przedwcześnie i boleśnie dojrzałych małych dorosłych. Dzieci, czasem kilkuletnie dopiero, stawały się obojętne na krzywdę, ból, nawet śmierć, głód był najbardziej bolesny. Sam autor mówi, że te dzieci zachorowały na przedwczesną starość. 
   Niesamowity jest język tej opowieści, krótkie, jakby poszarpane zdania czynią ją jeszcze bardziej prawdziwą i twardą. To nie jest historia, którą da się opowiedzieć potokiem przymiotników. Nie zapomnę obrazu, jaki pojawił się w mojej duszy, gdy czytałam o matce, która chciała na targu sprzedać swoje dziecko za ziemniaki, bo w domu czekała na nią czwórka głodnych dzieci. 
   Czytałam ostatnio w "Tygodniku Powszechnym" artykuł poświęcony księdzu Janowi Ziei. Podczas wojny polsko-bolszewickiej był kapelanem. Dopiero wtedy zrozumiał, czym naprawdę jest wojna.
"Całkowicie się wtedy nawróciłem na przekonanie, że Boskie przykazanie "Nie zabijaj" znaczy: nigdy nikogo."
   Dzieci cierpią najmocniej. W dzisiejszym odcinku "Kobiety na krańcu świata" Martyna Wojciechowska przedstawiła historię Mai Kazadis, która podczas wojny w byłej Jugosławii, (była wtedy nastolatką) w wyniku wybuchu bomby straciła nogę. Obejrzyjcie ten odcinek. Przeczytajcie też "Mam na imię Maryte". 
    

sobota, 29 października 2016

Ceglane buty

Ceglane buty

   Bardzo rzadko czytam opowiadania, nawet jeśli w księgarni trafię na jakiś zbiór, zaglądam i często brakuje tego czynnika X, który sprawia, że zostaję  natychmiast wciągnięta w świat wykreowany przez autora . Tym razem było inaczej. Kilka fragmentów wystarczyło, by się zainteresować, a okładka też bardzo pomogła.
   Jacek Słowiński stworzył tak barwny korowód postaci, że czujemy się zaproszeni do tego zwariowanego tańca już od pierwszej opowieści, od "Cegły". Bo cóż  jeśli po śmierci zamiast do nieba, czy wprost przeciwnie, trafiamy jako cegły do muru w jakimś domu, musząc znosić towarzystwo innych cegieł - bliźnich o różnych temperamentach i poglądach. I tak przez całą wieczność, a to naprawdę musi być długo. 
     Podobały mi się wszystkie mini historie w tym zbiorze, ale szczególnie wzruszyły mnie "Połamany obrus", "Rzeźbiarz" i "Pielgrzym". Podziwiam wyobraźnię autora, zakres tematyki . Czasami, gdy czytasz którąś opowieść masz wrażenie, że autor rozmawiał z tobą i spisał twoją historię, lekko ją koloryzując,  może ku przestrodze dla innych (Niech Pan Bóg strzeże przed takimi fachowcami jak w "Szufladzie"). Czasami zaglądamy  do światów równoległych, historie są nieoczywiste, momentami bajkowe, a raczej baśniowe, bo na happy end nie ma co liczyć. 
   Na okładce nie znalazłam żadnej notki biograficznej, ale z opowiadań można się domyślić, że Jacek Słowiński spędził jakiś czas w Stanach, można też zrozumieć, dlaczego wrócił.
   Wszystkie te opowiadania kojarzą mi się bardzo jesiennie. Ciepła herbata, fotel lub kanapa i świat bohaterów, wśród których przeważają zwykli ludzie, tacy jak my. Czasami przydarzy im się coś niezwykłego, ale rozumiemy ich motywy, ich wybory, choć nie zawsze są racjonalne.  Można się z nimi zaprzyjaźnić. Spróbujcie.