piątek, 20 stycznia 2017

Ósme życie



     Koniec roku i początek następnego sprzyjają podsumowaniom, rankingom, także w dziedzinie literatury. Gdy przeglądałam posty na moim blogu z poprzedniego roku, zastanawiałam się, która z tych książek okazała się dla mnie najlepsza, najważniejsza. Postawiłabym na pudle trzy książki, ale trudno mi określić kolejność między nimi. Na pewno wśród zwycięzców będą "Małe życie" Hanyi Yamagihary, "Droga" Cormaca McCarthy`ego i "Genialna przyjaciółka" Eleny Ferrante. Ale już dziś, pod koniec stycznia, jestem prawie pewna, że znam już tegoroczną laureatkę. Po prostu nie wyobrażam sobie, aby jakaś książka tak mocno mnie poruszyła, wciągnęła i zachwyciła jak "Ósme życie" Nino Haratischwili. Absolutne "must-read".
     Autorka mieszka od lat w Niemczech, ale urodziła się w Gruzji. To młoda pisarka, niedawno skończyła trzydzieści lat, trudno w to uwierzyć gdy się czyta ponad 1000 stron tak dojrzałej, mądrej powieści. "Ósme życie" to soczysta, epicka opowieść o losach pewnej gruzińskiej rodziny od początku dwudziestego wieku do współczesności, ukazana na tle wydarzeń, które musiały wpłynąć na losy bohaterów, a właściwie głównie bohaterek, bo to kobiety są w tej powieści najciekawsze, najsilniejsze. 
Jedna z bohaterek  mówi do wnuczki:
"Ty jesteś nitką, ja jestem nitką, razem stanowimy mały ozdobnik, a z wieloma innymi nitkami tworzymy wzór. Każda nitka jest inna, innej grubości i innego koloru. Trudno objąć wzrokiem cały wzór, ale kiedy się patrzy jednocześnie na wszystkie nici, wtedy ukazują się fantastyczne rzeczy".
     Mieliśmy "Wojnę i pokój", a na kartach tej powieści czytamy o miłości i strachu, o tym, że każda miłość zagraża życiu, ale też że bez tej miłości po prostu życia nie ma, o tym, że nie można się odciąć od wojny, wszędzie nas dopadnie, że marzenia czasem przeszkadzają dostrzec to, co w życiu jest naprawdę istotne, o tym, że nasze losy splecione są z nitkami innych osób, z nitkami wydarzeń, które wpływają na naszą rzeczywistość.  I w tym wszystkim Gruzja, jej zawirowane losy, specyficzny charakter mieszkańców, autorka pisze o Gruzji z ogromną miłością, ale potrafi też krytykować to, co przeszkadza w rozwoju. 
   Za oknem zimno, śnieg, nie trzeba wychodzić z domu.  Ciepły koc, kubek herbaty i "Ósme życie" wystarczą, tylko uważajcie - wciąga. 
   


środa, 11 stycznia 2017

Slow life


    Przyciągnął mnie tytuł tej  książki. Kilka lat temu z wypiekami na twarzy czytałam książkę Carla Honore "Pochwała powolności", którą polecili mi rodzice mojego ucznia.To książka o tym, jak bardzo gonimy w życiu za wszystkim, jak szybko żyjemy, jak mało cieszymy się różnymi aspektami życia, naturą, jedzeniem, miłością. Przeczytajcie, może niewiele zmieniłam w swoim życiu po tej książce, ale wracam do niej z refleksją, zadumą nad codzienną bieganiną.
   "Slow life według ojca Leona" powinna leżeć na półce niedaleko tamtej książki. To zapis rozmów ojca Leona Knabita, charyzmatycznego benedyktyna z Tyńca, z sześcioma osobami: Marcinem Prokopem, Anną Dymną, Cezikiem, Markiem Kamińskim, Joanną Kołaczkowską i Krzysztofem Skórzyńskim. Ojciec Leon mówi, że jego hobby to człowiek i naprawdę widać to w tych dialogach. Ciekawi go wszystko, a rozmówcy chętnie dzielą się swoimi przemyśleniami na temat życia i spraw, które za ważne w swoim życiu uznają. 
    To rzadka możliwość przyjrzenia się rozmowie prawdziwej. Popatrzcie na wywiady telewizyjne, posłuchajcie radiowych, jak często rozmówcy tylko czekają na jakieś wypowiedziane przez interlokutora słowo, by się od niego odbić i mówić o sobie. A w tej książeczce poznajemy bliżej i ojca Leona i jego gości, wczytujemy się i w tę poważniejszą część spotkania i w tę wesołą także, chciałoby się wziąć swój kubek herbaty i usiąść obok. 
   Zachwyciło mnie jedno ze zdjęć, którymi uzupełniono tę książkę. Ścieżką wśród zieleni, nad Wisłą idą dwaj panowie - Marek Kamiński i krok za nim ojciec Leon.  Znany podróżnik rozgląda się, patrzy z ciekawością na świat wokół, a zakonnik pochylony patrzy w ziemię. Każdy z nas pielgrzymuje, każdy w inny sposób.
   Zostawiam Was ze słowami ks. Tadeusza Fedorowicza przytoczonymi przez ojca Leona:
Błogosławieni, którzy umieją śmiać się z siebie, bo będą mieli ubaw do końca życia".

czwartek, 5 stycznia 2017

10 grudnia



      Dziwne czasami mogą być powody, dla których wybieramy jakąś książkę - te najczęstsze to chyba recenzje - albo kogoś nam bliskiego, albo przeczytane w jakiejś gazecie, usłyszane w radio lub telewizji.(A może przeczytane na jakimś sympatycznym blogu 😉 ). Na książkę George`a Saundersa zwróciłam uwagę przez notkę biograficzną - przeczytałam, że autor jest z wykształcenia geofizykiem. Ponieważ znam pewnego informatyka - geofizyka, który pisze świetne opowiadania, pomyślałam, że warto spróbować.
     "10 grudnia" to zbiór 10 opowiadań stanowiących genialne podsumowanie naszych czasów, tego, do czego jesteśmy zdolni, do czego dążymy, czego się obawiamy. Forma czasami zaskakuje, pomysły zaskakują zawsze, a żywy język jest  dodatkową, ważną cechą spotykanych bohaterów. 
    Bardzo podobała mi się "Ucieczka z Pajęczej Głowy" - przerażająca wizja przyszłości, taka trochę inna wersja "Mechanicznej pomarańczy" Burgessa, gdzie więzień staje się testerem leku, który ma za zadanie chemicznie sterować miłością. 
    Jeśli ktoś otarł się kiedyś o pracę w korporacji, niech koniecznie przeczyta "Upomnienie" - to okólnik wysłany do pracowników mający ich zmotywować do lepszej pracy. Ale język, styl jest fantastycznym naśladowaniem specyficznego  korporacyjnego słownictwa.
   Największe jednak wrażenie zrobiło na mnie opowiadanie "Al Roosten", świetnie ukazujące, co się stanie, jeśli nie posłuchamy naszego sumienia. Jest takie opowiadanie Mrożka "Mój przyjaciel nieznajomy". Bohater przechodzi obok piwnicznego okienka i widzi szamocącego się gołębia. Próbował się wydostać na powietrze, ale nie znalazł już dziury, przez którą prawdopodobnie dostał się do środka. Przechodniowi przemknęła przez głowę myśl o uratowaniu ptaka, ale musiałby znaleźć gospodarza domu, wytłumaczyć o co chodzi, pewnie zejść z nim do piwnicy, a przecież nie ma czasu. Rozterki nie trwają długo, kilka chwil, gdy mija piwniczne okienko. No właśnie, mija. I widzi, jak pewien nieznajomy człowiek kłania mu się i mruga porozumiewawczo. Bohater przystanął, odwrócił się, by spojrzeć na nieznajomego - i zauważył, że spod płaszcza wystaje tamtemu kosmaty ogon.
   Opowiadania Saundersa to perełki, oburzają, czasem śmieszą, prowokują. Nie zostawiają nas obojętnymi, a to przecież największa zaleta literatury.