czwartek, 22 czerwca 2017

Przypomnij sobie

     Zaczynają się wakacje, więcej czasu na czytanie i pisanie o czytaniu. To mój dziewięćdziesiąty post na tym blogu. Założyłam sobie, że dotrwam do setki i pewnie mi się to uda, ale na podsumowanie zostało jeszcze trochę czasu i trochę wpisów.
     Jutro Dzień Ojca, więc wybrałam się dzisiaj do Inowrocławia na grób mojego Taty. Czytałam po drodze książkę Eliny Hirvonen, Finki, która obecnie mieszka w Zambii. 
     "Przypomnij sobie" to cienka książeczka, która jest opowieścią o trójce bohaterów. Anna i Jonasz to fińskie rodzeństwo, ona jest studentką literatury, on pacjentem szpitala psychiatrycznego. Mają za sobą dzieciństwo, które było pełne przemocy, ojciec bił Jonasza, choć właściwie "bił" to tutaj eufemizm. W okresach między napadami złości i agresji ojca, udawali szczęśliwą rodzinę. Jonasz, nadwrażliwy chłopak, zapłacił za lata cierpień i za swoje przeżywanie świata, za nadczułość i niepokorność - chorobą psychiczną. Anna czasami próbuje wyprzeć z pamięci straszne sceny z dzieciństwa, czasami, po kobiecemu, zrobiłaby wszystko, żeby w rodzinie zapanował spokój, ład.  Więź z bratem czasami przeszkadza jej w angażowaniu uczuć, w odbieraniu świata i ludzi. Próbuje poukładać sobie życie z Ianem, amerykańskim wykładowcą literatury, ale on też jest przykładem poranionego człowieka, który najchętniej zapomniałby o swoim dzieciństwie i o przemocy, której doświadczył ze strony rówieśników, o ojcu, który wrócił z wojny w Wietnamie chory, o swojej wierze, że książki pomogą mu znieść wszystko zło tego świata i o tym, jak to przeświadczenie upadło 11 września. 
    Czy gdy spotykają się dwie osoby tak głęboko zranione, mogą zbudować coś zdrowego? Anna mówi, że czuje się przy Ianie "przerażająco przyjemnie" - niby oksymoron, ale jaki ważny w kontekście braku zgody na własne szczęście.
    Co czujecie, gdy wypowiadacie słowa "moja rodzina"? Ciepło czy zimno? Jutro Dzień Ojca, a ja miałam dzieciństwo, które można wspominać, które lubię wspominać, dzięki moim rodzicom, dzięki ich miłości. Dzięki. 

środa, 14 czerwca 2017

Makuszyński

    Czekałam na tę książkę. Makuszyńskiego zawsze bardzo lubiłam, ale dzięki mojemu mężowi (wtedy jeszcze koledze z grupy na polonistyce) dowiedziałam się, że pisał nie tylko powieści dla młodzieży. Nasz syn nieprzypadkowo ma na imię Kornel. (A córeńka to taka panna z mokrą głową).
    Czekałam na tę książkę, bo niewiele wiedziałam o życiu Makuszyńskiego. Kilka lat temu nasza przyjaciółka Irenka zabrała nas na spotkanie z panią Anną Czerwińską-Rydel, autorką książki "Słońcem na papierze". Ta książka ma podtytuł "Wesoła opowieść o Kornelu Makuszyńskim" i skierowana jest do dzieci. Na spotkaniu pisarka zdradziła więcej, niż mogła przekazać w książce dla dzieci, mieliśmy więc niedosyt wiedzy o naszym ulubionym pisarzu, a różne artykuły przynosiły o nim sprzeczne informacje. 
   Makuszyński wielkim poetą nie był, to z pewnością. Jego wiersze pełne były patosu i egzaltacji, choć nie było w nich fałszu. Mam swój ulubiony wiersz Makuszyńskiego, bo w nim można odczytać swoistą deklarację poety. Napisał w "Inwokacji": 
"Chcę serce moje jako bochen chleba
Pokrajać dla tych, których głód uśmierca,
Ty zasię spraw to, 
Aby dla wszystkich mi starczyło serca".
    Mariusz Urbanek napisał książkę o Makuszyńskim z ogromną sympatią dla swojego bohatera, jej podtytuł -"O jednym takim, któremu ukradziono słońce"- pokazuje, że nie brakuje w niej opisu smutnych, gorzkich chwil w życiu pisarza, szczególnie po drugiej wojnie światowej, gdy popadł w niełaskę, nie chciano wznawiać jego starych powieści ani drukować nowych. Pisał nie po linii, popadał w coraz większą biedę, chorował coraz mocniej, a środków do życia brakowało. 
   Ale oczywiście znajdziemy w książce także opowieści o lepszych latach życia pisarza, można nawet powiedzieć o latach chwały, był bowiem przed wojną pisarzem uwielbianym przez czytelników, choć może trochę mniej przez recenzentów, którzy zarzucali mu, że w jego książkach nie ma złych ludzi. Kochał ludzi, chciał się z każdym przyjaźnić, przekonywał, że nie ma ludzi złych, są tylko nieszczęśliwi (jak u Sokratesa: "W każdym człowieku jest słońce, trzeba tylko pozwolić mu płonąć".)
Pomagał bardzo wielu ludziom, finansowo, pisząc życzliwe recenzje, wstawiając się za ludźmi w urzędach, miejscach pracy. A przy tym był ogromnie dowcipny, był mistrzem trafnej riposty. Zapytany, czy gra na fortepianie odpowiedział "Rzadko, bardzo rzadko, nie lubię, jak mi się karty ślizgają".
   Ta książka to trochę laurka, może poza rozdziałem o antysemickich przekonaniach Makuszyńskiego. Dla mnie to jedyna skaza na portrecie mojego ulubionego pisarza - lubił poszczególnych żydów, ale ogólnie ich wyśmiewał i krytykował. Urbanek próbuje trochę Makuszyńskiego usprawiedliwić, ale mnie się wydaje, że  nie może być wytłumaczenia  dla takiej postawy. 
   Kiedy czytam książki Makuszyńskiego, śmieję się głośno, tyle w nich mistrzowskiego  humoru,  to jest opis takiego świata, jaki chciałoby się widzieć, że jeśli nawet jest w nim ból, bieda, to wokół jest wiele osób, które wyciągną rękę, pomogą, uśmiechną się i tym darmowym podarunkiem, niesamowitym cudem, jakim jest uśmiech - przywrócą wiarę, że trzeba próbować, że może życie nie jest piękne zawsze, ale bywa często i że na świecie jest wystarczająco dużo osób dobrych, aby świat przetrwał .

wtorek, 6 czerwca 2017

Król

    Przedwojenna Warszawa, boks, ulice pełne przemocy, getto ławkowe na uczelniach - to tylko niektóre wątki powieści Szczepana Twardocha "Król". 
   "Dookoła ringu zgromadziły się dwie Warszawy mówiące dwoma językami, żyjące w osobnych światach i darzące się w najlepszym razie obojętnością, w najgorszym - nienawiścią, a zwykle po prostu pełną dystansu niechęcią."
     Rok  tysiąc dziewięćset trzydziesty siódmy opisywany jest tutaj przez jednego z bohaterów omawianych zdarzeń. To, co zrobił Twardoch z narratorem to majstersztyk. Zaglądamy do świata i do wydarzeń, których już nie ma, ale których nie znajdziemy też w kronikach filmowych z tego okresu. "Morfina" tego autora działa się tylko kilka lat później, była jednak mocno psychodeliczna, ciężka. "Króla" czyta się świetnie, mimo niesamowitej przemocy, jaką opisuje, niesprawiedliwego świata, kłopotliwych bohaterów. 
   Ta powieść przypomina przedwojenne ballady uliczne, piosenki apaszowskie,  śpiewane na zamkniętych podwórkach kamienic, opiewające Czarną Mańkę czy Felka Zdankiewicza. 
   Ta książka może też  przestraszyć  podobieństwem do współczesnych czasów, ustawki falangistów, brudy polityki, podziały między ludźmi  podsycane jeszcze przez różne ugrupowania. To się dobrze nie skończyło. 
   Skrajne postawy są wpisane w młody wiek, to naturalna kolej rzeczy, że młodzi ludzie się buntują przeciw zastanej rzeczywistości, ale wraz z dojrzewaniem powinno się zauważyć, że wszelkie skrajności są niebezpieczne, że nie każdy nasz  autorytet  wytrzymuje próbę czasu.
   Ta książka jest niesamowita, żywa, okrutna, krwista, jak mówi mój brat, Tarantino mógłby się tutaj wiele nauczyć. Pulp Fiction lat przedwojennych.