piątek, 17 marca 2017
Klaśnięcie jednej dłoni
Tasmanię kojarzyłam ( literacko) tylko z opowiadaniem Jacka Londona "Niech to żółwie Tasmana" , które przeczytałam wieki temu i które bardzo mi się podobało, muszę je sobie przypomnieć w najbliższym czasie.
Akcja książki Richarda Flanagana "Klaśnięcie jednej dłoni" rozgrywa się na Tasmanii właśnie. W 1954 roku w pewną okropną śnieżycę Maria Buloh, słoweńska emigrantka, opuszcza swój dom, zostawia męża i kilkuletnią córkę. Trzydzieści pięć lat później jej córka Sonja wraca na Tasmanię, odwiedza ojca, próbuje odpędzić powracające koszmary pełnego przemocy dzieciństwa, braku miłości.
Stopniowo autor odsłania nam coraz więcej faktów z życia Marii i jej męża Bojana. Krótkie rozdziały są jak klocki układanki, dzięki którym dowiadujemy się, jak ogromną krzywdę wyrządziła im wojna, jak szukali swojego bezpiecznego miejsca, jak próbowali stworzyć dom w nowym kraju. Przyjechali do Australii by uwolnić się od wojny, od wspomnień, okrucieństw, które widzieli, przeżyli.
"Miłość to most. A bywają ciężary, pod którymi most pęka."
Flanagan pokazuje nam też dzieciństwo i młodość Sonji, która posiadła umiejętność kurczenia się i znikania w sobie, gdy ojciec wracał do domu pijany.
Rozdzierające są rozważania Sonji, czy gdyby matka jej nie opuściła, ona sama miałaby szansę wyrosnąć ma lepszego człowieka. Gdy Sonja zachodzi w ciążę boi się, że nie będzie potrafiła kochać, że będzie taka jak ojciec.
To przejmująca historia o szukaniu swojego miejsca, o potrzebie miłości i przede wszystkim o przebaczeniu. Niesie jednak maleńką nadzieję.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz