piątek, 24 czerwca 2016

Amerykaana



   Chimamanda Ngozi Adichie to Nigeryjka, młoda kobieta, pisarka o niesamowitej wrażliwości, bardzo ciekawych przemyśleniach społecznych, kulturowych, rasowych, pisze bardzo ciekawym, jędrnym językiem. 
   "Amerykaana" ma dwoje bohaterów, Ifemelu - piękną młodą Nigeryjkę i jej chłopaka z czasów szkoły średniej - Obinze. Pięknie opisany jest początek ich miłości, uczucia, które im towarzyszyły. Obinze mówi:
"Widziałem, jak trzymasz książkę Jamesa Hadleya Chase`a. I powiedziałem: no proszę, jest nadzieja. Ona czyta."
   Ona wyjeżdża na studia do Stanów Zjednoczonych, on do Wielkiej Brytanii. Właściwie dopiero w Stanach Ifemelu spotyka się z problemem rasy. Jej wrażliwość, przemyślenia, rozczarowania i obserwacje skłaniają ją do założenia bloga poświęconego rasie, autorka książki pokazuje nam fragmenty tego bloga, są soczyste, chciałoby się przeczytać więcej. 
   Jego rozczarowania też dotyczą przede wszystkim ludzi, zmuszony do powrotu do Nigerii, zaczyna zarabiać poważne pieniądze, zakłada rodzinę. 
   Zastanawiam się, czy części dotyczące obojga naprawdę są takie niezupełnie równe, czy to tylko moja sympatia do Ifemelu i tego, co przeżyła w Ameryce sprawiła, że opowieść o niej wydaje mi się bardziej prawdziwa, ciekawsza. Ja też opiekowałam się dziećmi w Stanach, dodajmy - rozkapryszonymi bogatymi dziećmi, rozumiałam, że będąc obcą w jakimś środowisku nie chce się litości, tylko normalnego traktowania. Też zaskakiwały mnie  zmiany pasażerów autobusu czy metra zależnie od tego, przez jaką dzielnicę przejeżdżaliśmy. Mnie jednak było o niebo łatwiej, bo jak Ifemelu słusznie zauważa, w Stanach rasa jest klasą społeczną i co prawda nie byłam WASP - białą, anglosaską protestantką, czyli nie stałam na szczycie drabiny uprzywilejowanych, niemniej ze względu na kolor skóry nikt mnie nie spychał (albo skopywał) na dół tej drabiny.
   Ciekawe są przemyślenia obojga bohaterów, ich uwagi o bogaczach, którzy uważali, że bieda kanonizuje ludzi. O młodych ludziach, którzy mają podobne problemy w różnych krajach i o Facebooku, na którym prowadzi się równoległe życie zapraszając duchy przyjaciół.
   Najważniejszym jednak motywem tej książki jest miłość, a ona jest przecież taka sama pod każdą szerokością geograficzną.
   Na koniec jeszcze jedna, moim zdaniem bardzo trafna obserwacja Ifemelu:
"... naukowcy nie są intelektualistami, nie są ciekawi świata, budują swoje sztuczne namioty wyspecjalizowanej wiedzy i siedzą bezpiecznie w nich zamknięci."

sobota, 11 czerwca 2016

Serce umiera ostatnie




    Z wewnętrznej okładki tej książki patrzy na mnie Margaret Atwood, autorka powieści. Siedzi w fotelu, otoczona zielenią, na głowie ma wielki, pomarańczowy kapelusz, okulary trochę opuszczone, widać więc uśmiechnięte oczy, ale najciekawszy jest uśmiech na ustach kanadyjskiej pisarki - wyraża poczucie humoru, dystans do świata i chyba też do siebie, tak jakby przed chwilą powiedziała puentę zabawnego dowcipu.
   Pisałam już kiedyś, że bardzo lubię kryminały i sensacje, ale nie wspomniałam chyba jeszcze o innym temacie literatury, który fascynował mnie już w liceum - utopia i antyutopia. Oczywiście więc Orwell, Huxlay, ale i Jean Christophe i jego "Globalia", a z naszych, polskich autorów zarówno "Mikołaja Doświadczyńskiego Przypadki" Krasickiego, jak i współczesne Zajdla "Limes inferior" czy "Paradyzja". To fascynujące przyglądać się  przyszłym światom wymyślonym przez pisarzy, ale czasem i straszne, gdy widzimy, jak blisko nam współczesnym do okropności tych stworzonych światów.
   Znałam wcześniej tylko jedną powieść Margaret Atwood - "Opowieść podręcznej", swoją drogą bardzo ciekawy film na podstawie tej powieści nakręcił ponad dwadzieścia lat temu Volker Schlondorff, grali w nim m.in. Natasha Richardson i Robert Duvall.
   "Serce umiera ostatnie" to opowieść o młodym małżeństwie żyjącym w niedalekiej przyszłości. Stan był kontrolerem jakości w fabryce robotów (Sprawdzał moduły empatii !!!), a jego żona Charmaine opiekowała się starszymi ludźmi. Radzili sobie nieźle, gdy ogromny krach ekonomiczny sprawił, że utracili najpierw swoje etaty, później dom. Zamieszkali w samochodzie, żyli z nędznych groszy, jakie Charmaine zarabiała jako barmanka w obskurnej knajpie.
"Nie można się najeść tak zwaną wolnością osobistą, a duch człowieczeństwa nie zapłaci rachunków".
 Życie wydawało się coraz gorsze, więc zdecydowali się wziąć udział w projekcie Pozytron.
Jest to wielki eksperyment społeczny, w którym uczestnicy w zamian za pracę i dach nad głową, zgadzają się spędzać co drugi miesiąc w więziennej celi. 
"Bo obywatele zawsze są trochę więźniami, a więźniowie zawsze są trochę obywatelami."
   Oczywiście cały eksperyment okazuje się wielkim przekrętem i zamachem  na wolność. Para bohaterów to zwykli ludzie, konformiści, na pewno z własnej woli nie podjęliby próby ucieczki czy walki z systemem, ale w zasadzie to inni za nich decydują, wplątując ich w coraz bardziej koszmarne i nieprawdopodobne historie. 
   Ta książka jest połączeniem komedii, więziennego kryminału, społecznego ostrzeżenia i nie wiem jeszcze czego, ale przeczytać ją warto. To krzywe zwierciadło pokazujące nas bez makijażu, Atwood ma dowcipny, ironiczny styl, dużą sympatię dla słabości i wad swoich bohaterów, dodatkowy smaczek stanowią nowe słowa, wymyślony język specyficzny dla literatury opisującej niezupełnie idealne światy przyszłości, częste są też eufemizmy, które mają złagodzić okrutne działania systemu. 
    Mam nadzieję, że świat nie pójdzie w takim kierunku, ale może dlatego warto czytać takie książki, by przed tą perspektywą się obronić. 
   

wtorek, 7 czerwca 2016

Siostra na krawędzi




   W styczniu odwiedzaliśmy naszych przyjaciół w Walii, Renia opowiadała mi o swojej wychowawczyni w liceum Sacre Coeur w Pobiedziskach, siostrze  Jolancie Glapce. Zapamiętała ją jaką osobę o niesamowitym darze znajdowania lub podkreślania talentów młodych ludzi. Zdarzało się ponoć, że wynajdywała takie mocne strony swoich  uczennic, których te nie były świadome, lub które po prostu czekały na ujawnienie. Pomyślałam wtedy, że chciałabym mieć taki dar. Zdarza mi się wściekać na szkodniki, które zaniedbują swój talent, zakopują go. Ale potrafię rozpoznawać głównie talent matematyczny, rzadko jakiś inny.
   Jakieś dwa miesiące temu przeczytałam w "Tygodniku Powszechnym" o tej siostrze i o fundacji, którą prowadzi pomagając narkomanom. Niedawno ukazała się książka "Siostra na krawędzi"  będąca rozmową Agaty Puścikowskiej z siostrą Jolantą Glapką.
   Ta książka to świadectwo pasji, najróżniejszych- dla siostry Jolanty pasją jest wybrane przez nią zakonne życie, ale też pomaganie narkomanom, pają są góry, podróże, poznawanie ludzi. Łamie stereotypy spokojnej zakonnicy, od dłuższego czasu buduje w Legionowie ośrodek "Pasja Życia", w którym razem z innym fachowcami (siostra jest z wykształcenia psychologiem) chce się zająć profilaktyką uzależnień dzieci i młodzieży, a także powrotem osób uzależnionych do społeczeństwa. Jej metodą jest podobna jak w szkole w Pobiedziskach - szuka w ludziach talentów i pozwala im je rozwijać. 
   To siostra - dynamit, zaraża optymizmem, nie ma dla niej rzeczy niemożliwych, po prostu przy niektórych trzeba jeszcze więcej pracować i jeszcze więcej się modlić. Jej podopieczni nazywają ją Matką Jolantą od narkomanów. Dla mnie jest wzorem nauczyciela.

sobota, 4 czerwca 2016

Historia pszczół




   Maja Lunde, norweska pisarka znana w swoim kraju jako autorka książek dla dzieci, napisała książkę dla dorosłych czytelników, od której trudno się oderwać. Powieść ma troje bohaterów, żyjących w trzech różnych czasach.
   William to przyrodnik z połowy dziewiętnastego wieku, chciałby dokonać znaczącego odkrycia, ale cokolwiek zrobi, zaraz okazuje się, że ktoś już wcześniej wpadł na taki pomysł. George żyje na początku dwudziestego pierwszego wieku na farmie w Stanach Zjednoczonych i chciałby dorobek swojego życia przekazać synowi, ten jednak ma inne plany. Tao to młoda Chinka żyjąca w 2098 roku, ciężko pracuje, a każdą wolną chwilę poświęca swojemu synkowi, chciałaby nauczyć go jak najwięcej, aby jego przyszłość była trochę łatwiejsza niż jej życie.
   Tych troje bohaterów łączą pszczoły. William skonstruował nowy rodzaj ula, George martwi się o swoją pasiekę i ze zgrozą słucha wieści dobiegających z różnych części Ameryki o masowym wymieraniu pszczół, natomiast Tao, jak nieprzeliczone rzesze jej rodaków - zapyla drzewa owocowe, aby w świecie pozbawionym pszczół można było przetrwać, wyhodować owoce, warzywa. 
      Wszystkie postaci są nakreślone bardzo prawdziwie, rozumiemy ich troski, emocje. Ich życie jest bardzo proste, wszyscy załamują się, gdy tracą cel. Ale książka jest też przestrogą, jej apokaliptyczne przesłanie wcale nie jest tak nierzeczywiste, jak mogło by się wydawać. Jaki świat zostawimy naszym dzieciom? Zatruwamy wszystko, co można, patrzymy tylko na dzień dzisiejszy i na czubek własnego nosa, nie dbamy o przyrodę. 
  "A wreszcie rzekł Bóg: Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam. Niech panuje nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym, nad bydłem, nad ziemią i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi!"  Księga Rodzaju (1:26)
   Mieliśmy czynić sobie ziemię poddaną, ale to oznacza odpowiedzialną troskę o nią. O każdy dar należy się troszczyć. 
   Przeczytajcie "Historię pszczół". Ta lektura to beczka miodu, ale trochę dziegciu w duszy zostawia.