poniedziałek, 17 lipca 2017

Prawdziwych przyjaciół poznaje się w Bredzie

    Książka Beaty Chomątowskiej  "Prawdziwych przyjaciół poznaje się w Bredzie" została wydana przez wydawnictwo "Czarne" w 2013 roku, ale dotyczy czasów, kiedy nie byliśmy jeszcze w Unii Europejskiej, nie mogliśmy legalnie pracować w krajach Unii. Młoda dziewczyna wyjeżdża do Bredy, miasta nazywanego ponoć holenderskim Krakowem, na stypendium. Zabiera ze sobą chłopaka, niewiele pieniędzy i stereotypowe wyobrażenie Holandii - kraju tulipanów, narkotyków, eutanazji , legalnej prostytucji i niezłej piłki nożnej. 
   Cechy narodowe Holendrów opisywane przez autorkę, jak uprzejmy dystans do świata i samowystarczalność, zdają się jej trochę dziwne, nie rozumie jak można być punktualnym, podczas gdy Holendrzy nie potrafią zrozumieć, jak można się wiecznie spóźniać. Pobrzmiewa w tych opowieściach lekkie lekceważenie, krytyka dotyczy nie tylko starszego pokolenia Holendrów, ale także rówieśników autorki, szczególnie studentów, którzy próbują czegoś się na swoich studiach nauczyć i rzadziej niż autorka korzystają z coffee shopów. 
   Przypomniały mi się niektóre opowiadania Jacka Słowińskiego z tomu "Ceglane buty", tam też autor przedstawiał amerykańskie miasteczka, bary, ludzi, ale nigdy nie oceniał, a przede wszystkim nie lekceważył - poznawał świat, ludzi, inną kulturę i przedstawiał swoje wrażenia bez wartościowania.
   Dla kogo jest napisana ta książka? Może sama autorka chciała sprawdzić, ile pamięta z tamtego czasu mimo częstego stosowania niedozwolonych w naszym kraju używek? A może jest to książka - przestroga dla rodziców, których dzieci chciałyby studiować za granicą? Ale nawet, gdyby, przeczytała ją cztery lata temu, miałabym wystarczające zaufanie do syna, a lata jego studiów w Kanadzie potwierdziły, że wykorzystał ten czas na poznawanie świata, ludzi i wzmocnienie postawy egalitaryzmu, szacunku dla inności, podziwu dla pracy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz