piątek, 30 grudnia 2016

Tańcz, tańcz, tańcz




    Na okładce książki wydawnictwo umieściło ostrzeżenie "Murakami - pisarz, który uzależnia". Znam takich, którzy nie ulegli urokowi japońskiego pisarza, wymienianego od wielu lat jako kandydata do literackiej nagrody Nobla. Mnie urzekła kilka laty temu jego trylogia "1Q84" i od czasu do czasu lubię sięgnąć po kolejną książkę tego autora.
   Tym razem jest to opowieść młodym trzydziestoczteroletnim mężczyźnie, który zarabia pisaniem różnych tekstów, wiedzie jałowe życie,  ale w pewnym momencie porzuca pracę, by odnaleźć piękną kobietę, z którą przez pewien czas mieszkał, a która zaginęła. I jak to bywa u Murakamiego, w jakimś załamaniu czasoprzestrzeni, na pograniczu światów, spotyka bardzo dziwne postaci, każda z nich jest elementem wielkiej układanki, jaką jest nasze życie. Próbujemy dopasować małe puzzle, zobaczyć, co przedstawia obrazek, ale często brakuje nam klucza - nie wiemy, czy fragment trzymany w ręce to kawałek nieba czy płatek kwiatu...
   Murakami może dlatego jest tak popularny w Stanach Zjednoczonych, że jego twórczość jest bardzo osadzona w amerykańskiej kulturze, wiele tu odniesień do literatury, a przede wszystkim do muzyki amerykańskiej i brytyjskiej. 
   Dla mnie to przede wszystkim książka o poszukiwaniu siebie, poszukiwaniu celu, ale też o tym, że talent nie zwalnia z odpowiedzialności, szczególnie z odpowiedzialności za kogoś. Świetnie są też ukazane przemiany społeczno-ekonomiczne końca lat osiemdziesiątych. Nas to dotknęło później, zostało do dzisiaj - społeczeństwo sztucznie tworzonych potrzeb, iluzji. 
"Żyjemy w zaawansowanym kapitalizmie. Marnotrawstwo uznaje się za jego największą zaletę. Politycy nazywają to wyrafinowaniem popytu na rynku wewnętrznym, a ja nazywam to bezsensownym marnotrawstwem."
   Bardzo ciekawa jest galeria postaci, które spotykamy w tej książce. Niby nakreślone leciutko, jak japońskie znaki muśnięciem piórka, ale każda z nich pozwala także przyjrzeć się głównemu bohaterowi z innej strony, poznać go w różnych sytuacjach, poszerzyć spectrum naszej wiedzy o nim i o świecie, w którym żyje. 
   Przeczytajcie. Murakami w kolejnej już książce udowadnia, że  najważniejsze w życiu to znaleźć kogoś, kto nie zniknie. 

piątek, 23 grudnia 2016

Boże Narodzenie



      Dzisiaj zamiast recenzji mam dla Was dwa cytaty. Pierwszy z jednej z moich ulubionych książek. Jeśli jeszcze nie mieliście okazji zajrzeć do "Colas Breugnon" Romain Rollanda, zachęcam. To gigantyczna dawka optymizmu, afirmacja życia  w  każdym zdaniu, każdej myśli. 
"Jak pięknie, że Dzieciątko urodziło się właśnie o nocnej i ciemnej godzinie, kiedy cały świat, zdawałoby się, bliski jest końca, i wyśpiewuje cienkim głosikiem: Radość wszelkiego stworzenia. Wówczas nadzieja rozpościera nad grudniową nocą swoje miękkie skrzydło i osłania świat od zimowego chłodu".

     Drugi fragment pochodzi z wiersza Walta Whitmana. To dla mnie jeden z ważniejszych poetów. 

Siedzę pełen zadumy, samotny i pogrążony w marzeniach
I zdaje mi się, że w innych krajach są inni ludzie, równie pełni zadumy i pogrążeni w marzeniach
I zdaje mi się, że starczy mi rzucić okiem, żeby ich ujrzeć w Niemczech, w Italii, we Francji i w                                                                                                                                                   Hiszpanii
Albo gdzieś daleko - w Chinach czy w Rosji albo w Japonii, mówiących innym językiem -
I zdaje mi się, że gdybym poznał tych ludzi, mógłbym się do nich przywiązać, tak jak przywiązałem                                                                                                                        się do ludzi mojego kraju -
O, wiem, że bylibyśmy braćmi i przyjaciółmi
I wiem, że z nimi byłbym szczęśliwy.

   Moi Drodzy Czytacze
Życzę Wam i Waszym rodzinom błogosławionych Świąt Bożego Narodzenia. Niech to wyjątkowe Dzieciątko przyniesie Wam nadzieję, miłość, wiarę w siebie i innych, a Nowy Rok niech obfituje we wszelkie dobro.  


poniedziałek, 19 grudnia 2016

Najlepiej w życiu ma Twój Kot

     

          Latem spędziłam cudowny tydzień z moją Mamusią wędrując po muzeach, wystawach i kościołach Krakowa. Byłyśmy między innymi na Placu Szczepańskim w "Szufladzie" . To oddział Muzeum Narodowego poświęcony Szymborskiej. "Szufladą" nazywali jej znajomi pierwsze mieszkanie Szymborskiej. Gdybyście kiedyś zabłądzili do Krakowa, zajrzyjcie tam koniecznie (jak w piosence Hanny Banaszak, ale to maleńkie muzeum przypomina słowa tej piosenki). 
       Czytałam już trochę o naszej noblistce, ale gdy usłyszałam, że będą wydane listy jej i Kornela Filipowicza, miałam mieszane uczucia. Z jednej strony bardzo chciałam przeczytać tę korespondencję, z drugiej - wydawało mi się to trochę wścibskie, tak jak zaglądanie do cudzej szuflady. Ciekawość jednak zwyciężyła.
        Ona w sanatorium, on w szpitalu, ona w Krakowie, on wyjechał na ryby, on w Lanckoronie, ona w Zakopanem. Wisława Szymborska i Kornel Filipowicz byli ze sobą przez ponad dwadzieścia lat, jednak nigdy razem nie mieszkali. Pisali do siebie bardzo często i są to listy niesamowite. Jest w nich mnóstwo ciepła, czułości, są rzeczy codzienne, meldunki o zdrowiu, trochę ploteczek. Są dolegliwości szpitalne i sanatoryjne, obserwacje bliskich, przyrody, pogody, ale nade wszystko jest tam morze czułości, ogromna troska o siebie nawzajem. Z każdego zdania wygląda miłość. 
        Oboje mieli wielkie poczucie humoru, ale też dziwną mieszankę dystansu do siebie i  nadwrażliwości. Jest w tych listach wiele literackiego dowcipu - od zabaw ortograficznych po tworzenie wymyślonych postaci. 
       Czy dzisiaj pisze się jeszcze listy miłosne, czy już  tylko sms-y. Kto z młodych ludzi zrozumie wagę słowa, gdy Wisława Szymborska pisała do Kornela Filipowicza: "Jesteś spod lady".
        

sobota, 10 grudnia 2016

Skoruń


      Czy lubicie literaturę zajmującą się polską wsią? Mam nadzieję, że młodzi ludzie wciąż potrafią rozkochać się w "Chłopach", dla mnie ta powieść była jedną z najważniejszych wśród lektur omawianych w szkole. Potem rozsmakowałam się w twórczości Wiesława Myśliwskiego, Tadeusza Nowaka, Edwarda Redlińskiego. Każdy pokazywał wieś z innej perspektywy, w innym zakątku Polski, w innym czasie, ale każdy bardzo przesiąkł wsią , prostą ludową mądrością, prostymi zasadami. 
        Bohaterem opowieści zamieszczonych w "Skoruniu" Macieja Płazy jest młody chłopak, mieszkający na wsi  sandomierskiej, nad Wisłą, dorastający w latach osiemdziesiątych poprzedniego wieku.  Jego dzieciństwo i młodość to  ciężka praca. Rodzice mają sad, w nim przede wszystkim  jabłka. W tym wiejskim dzieciństwie jest sporo przemocy, ojciec ma twardą rękę, mama choć sama jest zbyt wrażliwa by zabić kurę, syna uderzyć potrafi. Makabryczna myśl - może niektórzy rodzice  tylko w ten sposób potrafią okazać uczucia?
      Dojrzewanie to także poznawanie najbliższych, takie prawdziwe słuchanie ich bólu, słabości, rzadziej radości, dlatego Skoruń  wciska palce między drzwi, próbuje się dowiedzieć czegoś więcej, szczególnie o najważniejszej dla niego osobie, o ojcu. Dojrzewanie to też przechodzenie przez różne grzechy dzieciństwa, trochę na zasadzie odhaczania listy grzechów, jakie powinny lub mogą się przydarzyć młodemu chłopakowi. 
      Niesamowity jest obraz powodzi, o którą wypytuje Skoruń, a która wydarzyła się jeszcze przed jego narodzinami.  Żywioł, którego nie sposób powstrzymać, zabiera dobytek, zabiera zwierzęta, fala  niszczy wszystko, co napotka na swej drodze, można się temu tylko bezsilnie przyglądać.
      W takim życiu najważniejsza jest praca, ona stanowi podstawę, sens istnienia, codziennego wstawania, powtarzających się czynności. Jest priorytetem, ważniejsza od zdrowia, odpoczynku, nawet więzi rodzinnych, sympatii czy antypatii. Ziemia nie poczeka na lepsze czasy, trzeba się nią zająć teraz, nie zważając na nic innego, nawet czasem grzesząc, gdy pracę trzeba wykonać w niedzielę.
       Ta proza zostaje, mądre słowa zatapiają się w sercu i  budzą, jak zawsze przy dobrej lekturze, wiele skojarzeń - pięknych i dobrych, czasem trudnych. 

"Jak dzwon dzwoni, to od razu wiesz, że świat pękł na pół i w to pęknięcie powpadały wszystkie małe sprawy".

piątek, 2 grudnia 2016

Plaster miodu



   Po raz pierwszy piszę o książce, którą dopiero kilka dni temu zaczęłam czytać, ale może zachęcę Was drodzy czytelnicy (halo, halo, jest tam kto?) do tej lektury. 
   Zaczął się Adwent, czyli czekanie. Wszystkie media trąbią, że czekamy na Święta, ale dla mnie jest to przekłamanie. Czekamy na narodziny Jezusa i będziemy je świętować, ale przecież nie możemy czekać  tylko na to celebrowanie Jego urodzin. 
   Razem z najlepszym z mężów chodzimy na roraty, w naszym kościele są o szóstej piętnaście, ale przed nimi śpiewamy jeszcze godzinki. Czasami się nie chce, ale warto pokonać w sobie tego małego leniuszka (a czasami dużego leniucha) i czekać  bardziej intensywnie. Bo czekanie jest pracą, aktywnością, a to adwentowe czekanie pracą szczególną, bo też szczególny jest podmiot tego naszego czekania.
   Książka "Plaster miodu" ojca Adama Szustaka w tym czekaniu bardzo pomaga. To specjalnie na czas Adwentu przygotowane rozważania, jedno na każdy dzień. To nie jest łatwa lektura przy herbatce, bywa trudno, ale przecież przy takim czytaniu nie o to chodzi, by było przyjemnie. Ma być niewygodnie, ma uwierać duszę. Przecież w żadną miłość się nie wchodzi jak w wygodne buty. Potrzeba pracy, wyciszenia, wsłuchania w słowo, prześwietlenia potem za pomocą tego słowa swego życia. 
"Nie chwytajmy się naszej świętości, naszego nawracania. Zostawmy tę cholerną doskonałość. Chwyćmy się Pana!"
Tak po prostu. Spróbujmy.