piątek, 4 września 2015

13 pięter



   Kiedy byłam w liceum, wiele lat temu, zdarzało się, że dostawałam książkę na jedną noc i następnego dnia musiałam ją zwrócić właścicielowi. Czytaliśmy wiele książek wydawanych w drugim obiegu lub wydanych dawno temu i nie wznawianych, bo autor nie należał do pupilków władzy. Tak przeczytałam "Zniewolony umysł", tak czytałam Wojaczka, Bursę lub Stachurę. Poezją Wojaczka byłam tak zafascynowana, że próbowałam go przemycić w każdym wypracowaniu, aż polonistka zagroziła mi, że jeśli jeszcze raz o nim napiszę, dostanę lufę. Trochę się bałam o maturę, bo wybrałam temat "Miłość w literaturze polskiej", a przecież Wojaczek napisał "Ktoś, kto kocha nie jest tym, co umrze", musiałam więc o nim napisać. Jakoś się udało zdać. Miałam koleżankę w klasie, Ewę, z którą często rozmawiałam o literaturze, wymieniałyśmy się różnymi książkami, więcej, pisałyśmy na ich temat wypracowania, które potem nawzajem czytałyśmy. Na naszą polonistkę nie mogłyśmy za bardzo liczyć, uznawała tylko Witkacego.
   Dzisiaj możemy mieć każdą książkę, można się pogubić. Czytam więc to, co wypatrzę w księgarni, albo to, co zarekomendował redaktor Nogaś w "Trójce", albo zachęci mnie do lektury jakaś ciekawa recenzja. Chyba jednak najwięcej takich lektur, które mnie poruszyły zawdzięczam mojej dużo młodszej koleżance, Izie. 
  Książka Filipa Springera "Trzynaście pięter" musiała do mnie trafić - polecał ją Michał Nogaś, przeczytałam o niej w Newsweeku, no i wspominała o niej Iza, bardzo mi się spodobało jej określenie, że "ta książka boli".
   Sama historia powstania przed wojną spółdzielni mieszkaniowych jest fascynująca, szczególnie dla tych, których kiedyś porwała idea szklanych domów w powieści Żeromskiego. Idee Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej były piękne, ale kraj  nie miał pieniędzy nie tylko na to, żeby zaspokoić, lecz żeby chociaż w wyczuwalny sposób zmniejszyć głód mieszkaniowy. Oczywiście, gdyby te idee nie zostały wypaczone, gdyby nie było tylu przekrętów nieuczciwych osób chcących wykorzystać szkielet pomysłu do szybkiego wzbogacenia się, pewnie sytuacja tysięcy robotników nie byłaby tak dramatyczna.
   Największe jednak wrażenie zostawia  ta część książki, która mówi o czasach współczesnych, o tym, co znaczy mieszkanie dla różnych ludzi i co gotowi są zrobić, by kawałek podłogi nazwać domem. Szokiem było dla mnie, iż niektórzy ludzie zaliczają kredyt do systemu wartości, że jest on miernikiem dorosłości. (Przy okazji zaczęłam się zastanawiać, kiedy ja poczułam się dorosłą, albo inaczej, kiedy mnie dopadło dorosłe życie? Trudno o jakąś jednoznaczną cezurę, wiem natomiast, kiedy zamknęło się dla mnie dzieciństwo - wtedy, kiedy zmarł mój Tatuś). Pojawiło się tu niesamowite zdanie, swoisty kryminał ale w wersji mikro:
"Inspektor rzucił okiem na wynik sekcji zwłok. Ofiara była podduszana przez trzydzieści lat. Sprawcą mógł być tylko kredyt hipoteczny".
    Bohaterowie tej książki, tych wielu minireportaży często mówili autorowi, że chcieliby powiesić obrazki na ścianach - to oznacza dom, a nie kolejne wynajmowane miejsce. 
   Nie mogłam spać po opowieści autora o czyścicielach kamienic. Czytałam już na łamach prasy różne reportaże o działalności tych hien, ale tutaj nagromadzenie potworności jest tak ogromne, że nie sposób czytać o tym spokojnie. W jakim kraju my żyjemy, że komuś uchodzą takie  przestępstwa?!
   Iza miała rację, ta książka boli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz