niedziela, 20 grudnia 2015

Idź, postaw wartownika




   W przerwie między myciem okien i pieczeniem pierników pragnę napisać o książce Harper Lee, która mocno mnie poruszyła. 
   Podobno w rankingach książek ulubionych lub takich, które zrobiły ogromne wrażenie, na wysokim miejscu, od wielu już lat, ulokowała się inna książka tej autorki "Zabić drozda". Wszyscy pamiętamy też genialną adaptację tej powieści z Gregorym Peckiem. 
   Książka, którą teraz  polecam powstała także w latach pięćdziesiątych, została wydana dopiero w tym roku, ale zadziwia jej aktualność. Dwudziestoparoletnia Jean Louise, bohaterka poprzedniej powieści, przyjeżdża z Nowego Jorku do domu rodzinnego. 
"Zmieniła się z krnąbrnej dziewuchy w ogrodniczkach o mentalności rewolwerowca w całkiem niezłą podobiznę ludzkiej istoty".
Jest trochę pogubiona, niepewna uczuć, ale zbuntowana na zastany w małym miasteczku świat obracający się wokół ploteczek i skostniałych zwyczajów. Obserwuje zachowanie swoich rówieśniczek, mężatek oraz "panien wiecznej nadziei" i nie chce taka być, uważa, że "zakościołowałyby ją na śmierć".  Wciąż autorytetem jest dla niej ojciec, drogowskaz wszelkich wątpliwości. Łatwo jednak kochać abstrakcyjną sprawiedliwość, łatwo też zostać bohaterem dla własnych dzieci, na początku każdy rodzic nim jest. 
"Za każdym razem, gdy musi podjąć decyzję, odruchowo i podświadomie zadaje sobie pytanie:A co by zrobił Atticus?"
   I własnie ukochany ojciec, który kiedyś tłumaczył, że wszyscy jesteśmy równi wobec Boga, dziś nagle broni tezy, że jednak nie wszyscy na tę równość są przygotowani. Jean Louise nie może przeboleć takiego rozczarowania:
"Dlaczego nie wytłumaczyłeś mi zawczasu, że to Bóg stworzył rasy i czarnych ludzi umieścił w Afryce na stałe specjalnie po to, by misjonarze mogli do nich jeździć z informacją, że wprawdzie Jezus ogromnie ich kocha, ale powinni zostać tam, gdzie się urodzili. (...) Że Jezus kocha wszystkich ludzi, a mimo to trzeba między nimi wyznaczać bariery? Że Jezus dał każdemu wolność, ale  tylko w granicach owych barier..."
   Bohaterka słucha tego, co mówią jej najbliżsi i nie rozumie, jak to się stało, gdzie się podział jej świat, jej wartości, runęła konstrukcja budowana przez lata, nie zostało nic z tego, co było ważne. Musi liczyć tylko na swój osąd, na to, w co wierzy. Jej stryj mądrze to tłumaczy:
Wyspą każdego człowieka, Jean Louise, jego wartownikiem jest sumienie".
   Ta książka wydaje mi się literacko nierówna. Chwilami porywa, momentami ciągnie się lub kręci w kółko, jak wir na jeziorze. Ale nie żałuję, że ją przeczytałam. Przeżyłam ostatnio tak wiele rozczarowań postawami ludzi, którzy  mówią o sobie, że są chrześcijanami. A jednocześnie dzielą ludzi na lepsze i gorsze rasy, posuwają się nawet do tego, że na swoją modłę interpretują słowa Papieża. 
Na koniec jeszcze jedno zdanie stryja skierowane do bohaterki:
"Przyjaciele, Jean Louise, potrzebują cię najbardziej wtedy, gdy są w błędzie. Nie jesteś im potrzebna, kiedy racja znajduje się po ich stronie."
Ktoś wczoraj zauważył, że gdyby spod Żłóbka zabrać Żydów i Arabów, zostaną tylko zwierzęta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz