środa, 30 grudnia 2015

Feblik




   Jestem kobietą w wieku bardzo poważnym (pamiętam, gdy na liście przebojów była Bogurodzica, a gdy idę do lekarza, to ten mnie bada izotopem węgla), ale to nie znaczy, że wszystkie książki dla dzieci i młodzieży wyniosłam do pokoi moich szkodników i z zasady do nich nie zaglądam. 
   Książki pani Małgorzaty Musierowicz odkryłam już jako matka dwójki małych jeszcze wtedy dzieci (młodych, mój syn nigdy nie był mały). Moja uczennica przyniosła mi "Kwiat Kalafiora" i powiedziała, że koniecznie muszę zainteresować się "Jeżycjadą", bo bardzo jej przypominam jedną z bohaterek, Gabrysię. Oczywiście przeczytałam, polubiłam i szukałam kolejnych części tej poznańskiej sagi. 
   Uznaliśmy, (najlepszy z mężów i ja), że książki te są tak mądre, wartościowe i przy tym śmieszne, że warto zainteresować nimi nasze dzieci i nie tylko - zarówno córce, jak i chrześniaczce sprezentowaliśmy całą serię z okazji Komunii Świętej. Teraz mogę się tylko cieszyć, że córka chętnie czyta kolejne części, ale i ja do nich zaglądam z przyjemnością. Wbrew temu, co gdzieś przeczytałam, to nie jest naiwna proza dla egzaltowanych nastolatek. To bardziej "Pedagogika serca", jak w tytule książki pani doktor Marii Łopatkowej. 
   Musierewiczowa uczy, że ze szczęśliwych domów wyrastają szczęśliwe dzieci. Może nie zawsze będzie im w życiu łatwo, bo świat będzie wykorzystywał ich dobroć, łatwowierność, chęć niesienia pomocy. Ale będą to dzieci o silnym kręgosłupie, potrafiące wśród wątpliwych ścieżek wybrać tę właściwą, niekoniecznie łatwą, potrafiące kochać i CZYTAJĄCE. Szukające mądrości w książkach i w spotkaniach z bliskimi osobami. Tak po prostu. 
Piszę więc o tej książce, bo tak jak jedna z bohaterek:
"Kiedy lubię jakąś książkę, chcę, żeby wszyscy ją przeczytali. A już zwłaszcza miłe osoby."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz