wtorek, 13 października 2015

Beksińscy. Portret podwójny



  Kilka tygodni temu w "Tygodniku Powszechnym"  czytałam bardzo ciekawy wywiad z Mariuszem Szczygłem na temat uczciwości reportażu, co wolno, a czego nie wolno autorowi w tym gatunku literatury. Wczoraj skończyłam czytać książkę Magdaleny Grzebałkowskiej i jestem pod ogromnym wrażeniem dziennikarskiej uczciwości, pomysłu na biografię dwóch tak niesamowitych postaci, samego układu tej książki, jej języka. Jeśli autorce nie udało się czegoś potwierdzić czy sprawdzić, pisze o tym. Z milionów puzzli składa opowieść o artyście, pozostaje w tym obiektywna, niczego w postawie swoich bohaterów nie gloryfikuje, ale też niczego nie potępia. Osąd pozostawia czytelnikowi. Podobny warsztat podziwiałam w innej książce tej autorki: "1945. Wojna i pokój" Niesamowita rzecz. 
   Bardzo lubię niektóre obrazy Beksińskiego, moi panowie znają lepiej jego  twórczość, byliśmy kilka lat temu w muzeum w Sanoku. Niektóre z tych obrazów przerażają - na jednym z nich nad kołyską dziecka czyha śmierć, jak złowrogi dementor, który chce wyssać wszelką radość z życia tego dziecka. Kim zostanie to dziecko w przyszłości? Tłumaczem? Prezenterem muzycznym? Samobójcą? Tak jak Tomasz?
   Na pewno w relacji ojciec - syn zabrakło ciepła. Podobno ojciec nigdy nie uderzył syna, ale też nigdy go nie przytulił. Każdy człowiek potrzebuje głasków. Zdzisław Beksiński pisał o Tomku:
"Ja sobie wyobrażałem, że przebrnę przez ten okres małego dziecka, którym się będzie zajmować moja żona, a ja będę miał kumpla, z którym będziemy mieli stosunki równe, będziemy się interesować tym samym, będziemy dyskutować."
Myślę, że oni byli za bardzo do siebie podobni, by móc obok siebie funkcjonować. 
Zdzisław potrafił kochać chyba tylko swoją żonę, Zosię. Pracowita ("To grzech tak siedzieć darmo" - mówiła), mądra, oszczędna (cerowała szmatki do mycia naczyń), poświęciła wszystko, by artysta mógł tworzyć i nie martwić się o codzienność. Miała do niego tak ogromne zaufanie, że zgadzała się pozować mu w sytuacjach ekstremalnych, naga, związana sznurkiem jak szynka na święta.
    Autorka opisuje całkowity brak asertywności Zdzisława Beksińskiego. Nachodzili go różni fani, czasami po obejrzeniu wystawy po prostu wsiadali w pociąg i jechali do Sanoka. Zdzisław nie umiał ich nie przyjąć. 
"Wtedy do akcji wkracza Zosia. Ubrana w balową suknię z paczki, zwaną w rodzinie suknią do wypraszania gości, wkracza zdecydowanie do pracowni i mówi: Zdzisiu, a ty jeszcze niegotowy? Przecież na nas już tam czekają."
   Ojciec miał swoją miłość całe życie, jego syn całe swoje życie szukał takiej miłości. Dziwak, książę ciemności, egoista, szantażował rodziców samobójstwem, trochę taki Tomaszek z "Nocy i dni". A z drugiej strony człowiek niesamowicie utalentowany i strasznie samotny. Wielkie dziecko, które  nie chciało dorosnąć.
   Obaj kochali pisać listy. Na papierze chyba łatwiej było im wyrazić uczucia, opowiedzieć o swoich lękach, byli w tych listach tak szczerzy, że aż bezbronni. Niełatwe życie, tragiczne śmierci. A przecież obaj z jednej strony przejawiali fascynację śmiercią, z drugiej budziła w nich odrazę.
    Podobno kręcony jest film poświęcony Beksińskim. Ciekawe, jak ich przedstawi. Kiedy nakręcono film o twórczości Zdzisława, Tomasz powiedział, że to "Fellini dla ubogich duchem". Jaki będzie ten film? Zobaczymy. Wiem, że jeden z kolejnych moich zakupów to będzie książka Grzebałkowskiej poświęcona księdzu Twardowskiemu "Ksiądz Paradoks". 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz