środa, 6 stycznia 2016

Światło, którego nie widać




   Nie pamiętam takiego Bożego Narodzenia, abym nie dostała od Gwiazdora książki (tak, do mnie przychodzi Gwiazdor). Mimo, że w tym roku znów zapomniałam wysłać do niego listu, brodaty przyjaciel pamiętał o mnie podwójnie. Jednym z prezentów były talony do księgarni,  dostałam więc obietnicę książki, będę mogła tworzyć kolejne odcinki tego bloga. Dostałam też książkę nagrodzoną w 2015 roku Pulitzerem - "Światło, którego nie widać" , której autorem jest Anthony Doerr.
   Ta powieść ma dwoje głównych bohaterów - małą, niewidomą dziewczynkę, paryżankę Marie-Laure oraz mieszkającego w sierocińcu w Zagłębiu Ruhry chłopca, Wernera Pfenninga. Akcja książki zaczyna się przed wojną, Marie-Laure uczy się topografii dzielnicy, w której mieszka dzięki miniaturowemu miastu, jakie wyrzeźbił dla niej ojciec, a Werner odkrywa tajemnice radia i uczy się budować i naprawiać aparaty radiowe. W historii tego niemieckiego chłopca okrutnie wiernie pokazany jest czas rozszerzającego się faszyzmu, indoktrynacji młodych ludzi, mieszania im w głowach. 
   Kiedy zaczyna się wojna, zmieniają się priorytety wielu osób, już nie zawsze najważniejsze jest bezpieczeństwo, to taki czas, kiedy z człowieka wyłazi człowiek lub bestia. 
   Ciekawą, negatywną postacią jest von Rumpel, oficer niemiecki poszukujący legendarnego diamentu, nazywanego "Morzem Ognia", który ma ponoć tę moc, że jego właściciel żyje wiecznie, ale wszyscy jego bliscy umierają. Von Rumpel, choć sam nie ma zbyt wiele czasu( rak powoli zabiera mu siły i życie) wymyślił, że najgorszą torturą, jaką może poddać przesłuchiwane osoby, jest czas. Bywa skuteczny. 
   Klimatem powieść ta przypominała mi trochę "Złodziejkę książek" Markusa Zusaka. Ukazuje bowiem, co wojna potrafi zrobić z marzycielami. To piękna i mądra książka. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz